Ocena: 8

Kiss Me Deadly

Misty Medley

Okładka Kiss Me Deadly - Misty Medley

[Alien8 Recordings; 4 października 2005]

Kiedy na początku tego stulecia media bezskutecznie starały się wmówić nam, że jesteśmy świadkami kolejnego przełomu w muzyce rozrywkowej, hucznie nazwanego garage rock revival, mało kto wierzył, że nurt ten rzeczywiście powtórzy sukces inwazji punk rocka z końca lat siedemdziesiątych. Teorii o nowej rockowej rewolucji nie było na czym oprzeć. Garstka naprawdę dobrych płyt i masa przeciętnych, w najlepszym wypadku niezłych kapel, dość szybko wyczerpała i tak mało oryginalną przecież formułę. Reakcja fanów i krytyków była dość przewidywalna – obrót w kierunku sceny niezależnej. Zjawiskowe debiuty zespołów Broken Social Scene czy The Arcade Fire kazały natomiast zwrócić oczy miedzy innymi w stronę Kanady. I nagle okazało się, że w tym wyjątkowo rzadko zaludnionym, zimnym kraju, działa mnóstwo podobnych zespołów, które są w stanie zaspokoić zapotrzebowanie na ambitną, niezależną muzykę. Taki przynajmniej można wysnuć wniosek, powołując się na reakcje recenzentów niektórych środowisk. Czy kanadyjska scena alternatywna jest w ostatnich latach istotnie kolebką tak wielu wartościowych rzeczy? Czy pod tym względem naprawdę wyróżnia się na tle innych krajów? Na to pytanie, rzecz jasna, nie można jednoznacznie odpowiedzieć. Faktem jednak jest, że dzięki zainteresowaniu muzycznych serwisów (głównie tych niezależnych), kilka zespołów z kraju klonowego liścia dostało niepowtarzalną szansę zaistnienia poza lokalnym rynkiem. Niektóre z nich całkiem zasłużenie...

Jedną z takich tegorocznych perełek jest płyta „Misty Medley”, nagrana przez utalentowany kwartet Kiss Me Deadly (eponimem ich nazwy jest film Roberta Aldricha z 1955 roku). Grupa z Montrealu odwołuje się do jednego z najstarszych marzeń człowieka – podróży na Księżyc. Któż z nas choć raz w życiu nie marzył o spacerze w kosmicznej próżni lub zabawie w stanie nieważkości? Muzykom udaje się przywołać jeszcze raz tę tęsknotę, wychodząc z post-rockowej stylistyki i jej klasycznych, przestrzennych korzeni. Na tej warstwie zbudowana jest aura tajemniczości i ezoteryczności. Określenie muzyki Kiss Me Deadly mianem post-rocka byłoby jednak zbytnim uproszczeniem jej złożonej konstrukcji. W natłoku inspiracji i odwołań, których źródeł szukać należy także w gatunkach emo i math-rock, kilka wyraźnie wybija się na pierwszy plan. W utworach z cyklu „Dance”, porozrzucanych po całym albumie, dominują środki wyrazu charakterystyczne dla amerykańskiej alternatywy końca minionego wieku, na czele z Modest Mouse i Built To Spill. Czasami estetyka kompozycji zbliża się w stronę gitarowego popu (na przykład w piosence przewrotnie nazwanej „Pop”), innym razem snuje leniwie, niemal shoegaze’owo. To ostatnie skojarzenie jest potęgowane zwłaszcza w utworach, w których śpiewem zajęła się Emily Elizabeth. Jej wokal, a właściwie delikatne szepty i tchnienia przeplatane wyciszonymi krzykami, dodają utworom dodatkowej lekkości i kosmicznego wrażenia. Obok pięknych w swej prostocie, gitarowych motywów sterujących linią melodyczną, jest to bardzo charakterystyczny element, definiujący brzmienie grupy. Połączenie tanecznej rytmiki z post-rockowym brzmieniem jest nie tylko bardzo interesujące, ale momentami wręcz zaskakujące. Dzięki niemu, w zależności od nastroju, charakter płyty jawi się albo jako energiczny, wzbogacony elementami trip-hopu, albo wypełniony nostalgicznymi, przestrzennymi pejzażami, w których sekcja rytmiczna schodzi na dalszy plan.

Ciężko znaleźć muzykę, która lepiej niż „Misty Medley” pasuje do szarej, wczesnozimowej rzeczywistości. Ogołocone drzewa, ośnieżone dachy domów, długie, zimne wieczory – czy krajobraz Montrealu znacząco różni się o tej porze roku od tego, do którego przyzwyczajeni jesteśmy w naszym kraju? Kiss Me Deadly to kolejny dowód na to, że muzyka alternatywna przeżywa rozkwit. Ciekawe, czy taki debiut, wydany dziesięć lat temu zostałby dostrzeżony. Wydaje się, że historia zatoczyła koło. Rewolucja punk rocka wygasła dość szybko, pokonana przez samą siebie. Przytłoczona nawałem przyszywanych naśladowców, amerykańska muzyka alternatywna zeszła do podziemia, pozostając tam niemal przez całą dekadę. Niezależna scena rockowa zrodziła wiele doskonałych płyt i całą rzeszę zespołów, które doczekały się miana kultowych. Na jej podwalinach, wykorzystując najlepsze wzorce, na początku lat dziewięćdziesiątych ukształtował się grunge. Dziś, kiedy oczy i uszy fanów coraz częściej kierują się w stronę artystów nienachalnych i niekomercyjnych, być może nieświadomie znów rozkręcamy podobną machinę. Kto wie, może jesteśmy w przededniu nowej rewolucji muzycznej, której kształtu i rozmachu w tej chwili nawet się nie spodziewamy.

Przemysław Nowak (12 grudnia 2005)

Oceny

Przemysław Nowak: 8/10
Kasia Wolanin: 7/10
Piotr Wojdat: 5/10
Średnia z 10 ocen: 7,3/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także