Depeche Mode
Playing the Angel
[Mute/EMI; 17 października 2005]
Tak, ten album przez pewien czas był najlepiej sprzedającą się płytą w Polsce. Nie ulega wątpliwości, że w dużej mierze jest to zasługa estymy jaką Depeche Mode są darzeni w naszym kraju. Upraszczając: nie możecie Państwo nie kojarzyć pewnych ciuchów na pewnych osobach i mających niemało lat napisów na murach. Inwazja na sklepy miała zapewne także wpływ na możliwość organizacji drugiego koncertu na terenie Rzeczpospolitej podczas przyszłorocznego tournee grupy. Tych kilka faktów może przedstawiać "Playing the Angel" tylko i wyłącznie jako album dla oddanych fanów. Nie do końca jest to prawdą, ale umówmy się, jeśli do tej pory ktoś zmieniał stację radiową obcując z twórczością Depeszów i tym razem nie przekona się do muzyki tria. Co innego, gdy niedoświadczony meloman nie miał do tej pory okazji zaznajomić się z "albumowym" obliczem grupy...
Rzadko bowiem zdarza się, aby w rozbudowanej dyskografii "długogrających" zespołów pojawiała się płyta dobrze definiująca styl artystów, która jednocześnie nie odbiega znacząco poziomem od uznanych dzieł z przeszłości. Zazwyczaj mamy do czynienia z nie zawsze udaną eksploracją nietypowych jak na dany band obszarów muzycznych lub przecieraniem utartych szlaków i niebezpiecznym popadaniem w sztampę. Depeche Mode są przeciwko tym schematom. "Playing the Angel" to płyta od której można zacząć poznawać dokonania grupy. Fletcher, Gahan i Gore wyciągając esencję "swojego grania", kreując przejmujący klimat (którego moim zdaniem brakowało poprzedniemu albumowi) stworzyli dzieło skończone w rozpoznawalnej formie, dzięki której nie sposób zarzucić zespołowi prymitywnej powtarzalności konwencji.
Momentami robi się jednak bardzo znajomo, ale nazwanie utworów 2 i 5 odpowiednio "Personal John the Revelator" i "Enjoy the Precious" byłoby sporym nadużyciem. Te fragmenty jak również, posiadający największy potencjał przebojowy "Lilian" (rytm prowadzi-echo wspomaga) zapewnią "Playing the Angel" odpowiednią promocję poprzez eter. Album nie jest na szczęście zbudowany według planu potencjalne single + reszta. Zgrzytliwemu "Jasiowi Objawicielowi" towarzyszą podobne w tempie i efektach, ale mniej basowe - wybrany na kolejną małą płytę "A Pain That I'm Used To" i melodyjny "Suffer Well" - piosenki nie mniej udane. Pomostem łączącym pierwszą część albumu z Precious jest jeden z mroczniejszych (cokolwiek można przez to rozumieć) utworów, "The Sinner In Me". Im bliżej końca (z wspomnianym już wyjątkiem w postaci hitowego "Lilian") tym "Playing the Angel" staje się bardziej balladowy ("Macro", "I Want It All"), melancholijny ("Nothing's Impossible", "Damaged People") i minimalistyczny ("The Darkest Star"). Czyli Depeche Mode pozostaje Depeche Mode, ale ich nowe dzieło przybiera zaskakująco intrygującą postać. Tyle o zawartości albumu, wykład krótki, gdyż oczekuję od Państwa zapoznania się z przedmiotem dzisiejszych zajęć. Przypominam, że podstawowa wiedza o "Playing the Angel" jest niezbędna do zdania egzaminu z najważniejszych płyt roku 2005.