Field Music
Field Music
[Memphis Industries; 8 sierpnia 2005]
W momencie kiedy zabieram się za pisanie redaktor Radkowski truje mi trzecią godzinę na GG o wyłapanych właśnie niuansach na sto siedemnastej przesłuchanej przed chwilą wersji „Heroes And Villains” i snuje rozważania komu dokąd pospadałyby gacie, gdyby Wilson skończył „Smile” w 1967 roku. No cóż, znając wspólną słabość do tamtej legendy i barokowego popu w ogóle, można tak nie tylko kolejne trzy godziny, a trzy lata. Tymczasem w brytyjskim indie coś w tym kierunku drgnęło – nie żebyśmy doczekali się czegoś choćby na miarę ostatniego jak dotychczas wyspiarskiego arcydzieła w tej dziedzinie, którym na pewno było „Apple Venus Vol. 1” XTC. Ale po tegorocznym debiucie Hal, który momentami udanie inklinował w tym kierunku, dostajemy cały album. I głupio, że są porównania Field Music do The Futureheads, bo to zupełnie inna bajka.
Choć ja też wprowadziłem pewne mylące uproszczenie, startując od Beach Boys, zamiast wskazać bliższe powiązania grupy z Sunderlandu. Tu zacząć można od wyspiarskich liderów na polu eksperymentalnego popu ostatnich lat, jak The Beta Band i Super Furry Animals. Od tych pierwszych mają troskliwość o wielościeżkowe formy wokalne, od drugich skłonność do wiązania ze sobą skomplikowanych tekstur brzmieniowych z nieustannie poszukującymi melodiami. Nie zaszkodzi też przywołać zapomnianych dziś The Zombies czy The Left Banke, bo chwilami odnieść można wrażenie, jakby Field Music pocięli ich piosenki i poukładali w nowej kolejności. Fundamentalna dla zespołu z północy zdaje się być jednak swoboda operowania dowolnymi w zasadzie podziałami rytmicznymi. Dopiero z wykorzystaniem tej bazy dochodzi do ukonstytuowania się współpracy z oplatającymi ścieżki perkusji i basu kunsztownymi harmoniami. Chwilami brnącymi w zawiłości wykręcające pewnie ucho niejednego słuchacza The Libertines, jak w „Tell Me Keep Me” – zresztą można się spierać czy bardziej ćwiczeniu czy pełnoprawnej kompozycji.
Trzecim elementem układanki i tym, co w praktyce wypuszcza Field Music w osobną, generalnie obcą dzisiejszym zespołom ścieżkę, są aranżacyjne ozdobniki i skojarzenia funkcjonujące na bardzo dowolnych zasadach. Progresja saksofonu w „If Only The Moon Were Up”, smyczkowe i klawiszowe akcenty „Tell Me Keep Me”, zarazem niepokojąca psychodelia „Pieces” czerpiąca z Love czy zderzenie post-punkowego tła z przepychem wykończenia „17”. To ostatnie czyni z „Field Music” jedną z najbardziej dopracowanych pozycji tego roku, mogącą w tej kategorii konkurować w praktyce z każdą poza „Illinois” płytą. Ekscytacja albumem rośnie wraz z każdym wyłapanym detalem, osiągając szczyty w finałowym, pięknym w swojej nieregularności i zniewalającym wokalną precyzją „You’re So Pretty”. Posiedzieliby nad nim jeszcze z pół roku i...