Tarwater
The Needle Was Travelling
[Morr; 22 marca 2005]
Odkrywanie nieznanych wcześniej rejonów, przypatrywanie się nowym zjawiskom czy naturalne poszukiwanie zaskakujących wrażeń, będących urozmaiceniem schematycznej niekiedy, codziennej rzeczywistości to aspekty, które dotyczą nas wszystkich. Takiemu oderwaniu się od rutyny przede wszystkim sprzyjają podróże. Przemieszczamy się z miejsca na miejsce, poznajemy często niezrozumiałe dla nas nowe kultury i zwyczaje. W takich chwilach zauważamy też jak bardzo różni się otoczenie, w którym aktualnie się znajdujemy. Monumentalności i spokoju górskiej przyrody od miejskiego pośpiechu i zatracania się w sprawach, które z perspektywy czasu wydają się nieistotne, nie łączy właściwie nic. Morskie powietrze, które z taką niekiedy delikatnością i troską muska nasze twarze, orzeźwiając zmęczone umysły w niczym nie przypomina hałaśliwych i dusznych od spalin ulic. Mnogość i różnorodność wrażeń towarzyszących nam w trakcie poznawania nowych miejsc i ludzi może rodzić w nas szczęście, ale i przekonanie o małości jednostki na tle całego, pogmatwanego świata.
Podróże nie mogą być jednak rozumiane wyłącznie dosłownie, spłycane do roli przemieszczania się z punktu „A” do „B”. Z artystycznego punktu widzenia to jednak przede wszystkim ciągłe wynajdywanie oryginalnych wzorców i pomysłów. Nowatorstwo, ale też i niecałkowite porzucanie tradycji. Trzeba od razu przyznać, że w tak rozumianym ciągłym podróżowaniu pośród muzycznych stylistyk, kierunków malarstwa czy literackiego obrazowania, można się łatwo pogubić, obierając niekiedy błędną drogę. Dotarcie do celu staje się wtedy rzeczą bardzo trudną i niezwykle odległą.
Przedstawione powyżej poszukiwania, swoim charakterem do złudzenia przypominają podejście do muzyki bohaterów niniejszej recenzji, berlińskiego duetu Tarwater. Sugeruje to już zresztą sam tytuł najnowszego dzieła Niemców, natomiast w praktyce prawie każda ich płyta przynosiła coś niespodziewanego, innego i w ten „nurt podróżniczy” niejako automatycznie też się wpisywała. Muzycy nie powtarzają z owadzią precyzją każdego patentu, tylko starają się przeszczepić do swoich kompozycji nowe elementy. Tego typu ryzyko szczególnie opłaciło się na „Silur” – do dziś uważanym za najlepsze dzieło Jestrama i Lippoka, ukazującym właściwie bezbłędny obraz umiejętności podróżowania po oceanie dźwięków tak różnych i zarazem charakterystycznych dla trip-hopu, post-rocka czy avant-popu.
W przypadku „The Needle Was Travelling” nie jest już jednak tak różowo. Co prawda większość utworów zwraca uwagę bardzo różnorodnymi teksturami dźwiękowymi, gdzie obok elektronicznych beatów, pojawiają się fragmenty instrumentalne - ale przynajmniej część nagrań pozbawiona jest tej niedefiniowalnej iskry bożej. Od strony technicznej, Tarwater nadal udaje się zaskakiwać słuchacza, bo gitary akustyczne czy klawisze nie tylko wypełniają przestrzeń, ale nadają utworom wykwintny posmak. Za pozytywny należy uznać także fakt, że dużo więcej tu wpadających w ucho melodii niż na poprzednich albumach formacji. Bardzo dobrze pod tym względem wypada „Across The Dial”, który można nazwać pełnoprawnym, avant-popowym przebojem w dorobku Tarwater. Niewiele gorzej ma się rzecz z pogodnym, zwracającym uwagę tanecznym pulsem „Stone”. Zupełnie wybijającym się momentem jest za to instrumentalna, trwająca zaledwie 3 minuty impresja, zatytułowana „Entry”. Jeśli szukać pozytywnych efektów muzycznych podróży to właśnie w tym utworze. Tajemnicza aura, dziwne, elektroniczne pogłosy i ciepły motyw osiągnięty przy pomocy gitary akustycznej oraz pojawiającej się w tle trąbki budzą skojarzenia z najlepszymi momentami „Silur”.
Niestety potrzeba podróżowania po stylistykach bywa dla Tarwater w kilku przypadkach zgubna. „The People” czy „Jackie” za sprawą prostych, aczkolwiek nieprzekonywujących i trochę zbyt banalnych w swojej formie melodii wpędzają słuchacza w ślepy zaułek, z którego nie sposób się wydostać. Niekiedy w miarę pozytywny efekt burzą dodane na siłę brzmieniowe eksperymenty, które sprawiają, że część utworów praktycznie nie zapada w pamięć. Takie wahania formy kompozytorskiej oraz dłużyzny na wysokości „In A Single Place” aż do końca płyty, mogą momentami wywoływać znużenie i znudzenie całościową zawartością „The Needle Was Travelling”.
Najnowszy album Tarwater jest zatem bardziej błądzeniem po takich muzycznych ścieżkach jak avant-pop, post-rock czy idm, niż odkrywaniem walorów kolejnej przechadzki po pięknym ogrodzie dźwięków. Co prawda przesadą byłoby stwierdzenie, że berliński duet odnosi tu porażkę na całej linii, bo na „The Needle Was Travelling” jest trochę niezłych i bardzo dobrych fragmentów, do których chciałoby się wracać - niczym do miejsc za którymi przemawiają pozytywne wspomnienia i wrażenia. Nie zmienia to jednak faktu, iż cel kolejnej, wydawałoby się pasjonującej podróży, nie został tym razem przez Tarwater osiągnięty.