Supersystem
Always Never Again
[Touch&Go; 12 kwietnia 2005]
Dance punk, electro punk – wszystko jedno, którą z tych nazw wybierzemy, chodzi o to samo. Połączenie dyskotekowej, tanecznej rytmiki z punkową niedbałością wokali i zadziornymi, prostymi zagrywkami gitary. Na tym patencie oparli pomysł na swoją muzykę The Rapture i Radio 4, najznamienitsi następcy prekursorów gatunku – Gang Of Four. Tą samą drogą zmierza nowa formacja Supersystem. Nowa, nie znaczy kompletnie znikąd. Muzycy wcześniej udzielali się w zespole El Guapo, grającym postrock z minimalistycznymi wstawkami elektroniki. Po nagraniu dwóch płyt dla wytwórni Dischord, pod nazwą Supersystem zadebiutowali w barwach znanej z odważnych posunięć Touch&Go.
„Always Never Again” od pierwszych taktów “Born Into The World” wyznacza nowe standardy w electro punku. Bezwstydny syntetyczny rytm, efekty rodem z produkcji sprzed dwudziestu lat splecione z klarowną melodyką gitary. Świetny, jeszcze w miarę spokojny początek wybuchającej tanecznym groove’em płyty. „Everybody Sings” nie pozostawia już żadnych złudzeń. Tu chodzi tylko o zabawę. Beztroską, wariacką, bez zahamowań. Funkowy rytm, kobiecy chórek, z hiszpańska pobrzmiewająca gitara i refren, hej, ten refren! Toż to czysty Ricky Martin! Ale prawdziwe szaleństwo rozpętuje się dopiero gdy zabrzmi „Defcon”. Arogancki szybki beat, krzykliwe wielogłosowe partie wokalne i szarpiący jak dziki zwierz bas – nie sposób usiedzieć w miejscu. Move your body! Wierzcie mi, podobne deklaracje są mi raczej obce. W przypadku „Defcon” wszelkie zapewnienia typu „żadna siła nie zaciągnie mnie na parkiet w tej badziewnej dyskotece” tracą rację bytu. Ta energia po prostu rozsadza. „Defcon” jest dla mnie takim „House Of Jealous Lovers” roku 2005.
Supersystem poszli o krok dalej od wspomnianego już The Rapture, który mimo taneczności obecnej w ich muzyce, pozostał zespołem dla „muzycznycyh intelektualistów”. Supersystem nie snobują się na elitę. Grają dla zwykłych ludzi. „Six Cities” to przebój, który spokojnie może krążyć po antenach radiowych i telewizyjnych. Podobnie „Tragedy”. Melodia przede wszystkim. Rytm to podstawa. Oraz dobra zabawa. W tych prostych założeniach Supersystem zdołali jednak pomieścić całkiem sporą różnorodność stylistyczną. Mamy tu i elementy hipnotycznego techno („Click Click”), i skomplikowane motywy wykonywane na gitarze akustycznej – pełniącej dodatkowo funkcję instrumentu rytmicznego („Miracle”), rozbudowane partie perkusyjne, jako żywo kojarzące się z fenomenalną pod tym względem produkcją Radio 4 „Gotham” („Defcon”, „Tragedy”), wreszcie totalny punkowy czad („1977”). Potrafią zaskoczyć odwrotem od wesołego podskakiwania mrocznym „The Love Story”, który ma w sobie coś z nagrań The Chemical Brothers. Zamykający zestaw „Be Your Delight” to już kompletne zaskoczenie. Mistyczny, niemal średniowieczny klimat. Akustyczne gitary, grobowe chóry. Po kilkudziesięciu minutach tanecznego szaleństwa taki nagły skok stylistyczny robi szokujące wrażenie.
Dziesięć nagrań, które mogą porządnie namieszać w waszym życiu. Supersystem to żywioł. Biją Radio 4 pomysłowością i umiejętnością żonglowania konwencjami w ramach obranego kursu, zaś The Rapture konsekwencją i przystępnością materiału. Prawdziwa bomba.