Yourcodenameis:milo
All Roads To Fault
[Fiction; 26 października 2004]
Reedycja zeszłorocznej, debiutanckiej EPki zespołu Yourcodenameis:milo jest okazją, aby przyjrzeć się bliżej temu wydawnictwu i z perspektywy czasu ocenić, dlaczego grupa nie odniosła sukcesu po jego premierze. Można też na przykładzie „All Roads To Fault” wypunktować kilka bardziej ogólnych grzechów popełnianych przez młodych, nieopierzonych artystów.
„All Roads To Fault” to zaledwie dwadzieścia pięć minut muzyki. Za mało, wydawać by się mogło, aby zdążyć słuchacza znudzić. Tymczasem przebrnięcie przez siedem utworów na tej płycie bez jednego ziewnięcia lub choćby zerknięcia na zegarek to prawdziwa sztuka. Zespół próbuje bez większego skutku przemycić na grunt emo-core i rocka niezależnego elementy nu-metalu – piłujące gitary, połamany rytm i agresywny wokal. Zachwyceni nie będą ani fani tego pierwszego, ani drugiego muzycznego stylu. Dużo lepiej radzą sobie w tym roku zespoły, które postanowiły zachować gatunkową czystość, na przykład System Of A Down i My Chemical Romance. Kolejne kompozycje na płycie rozpoczynają się i kończą bez większego sensu, bez elementarnej pomysłowości i do bólu przewidywalnie. Na ich tle wyróżnia się nieco utwór „First Mater Respond”, ale nawet on tak naprawdę nie jest niczym więcej, niż tylko miłą, melodyjną piosenką, nieco bardziej wpadającą w ucho niż pozostałe.
Niestety wszystkie kawałki na płycie są pozbawione artystycznej głębi, rozciągnięte tylko lekko po powierzchni. Nie byłoby wielkiej tragedii, gdyby przy okazji niosły ze sobą przebojowy potencjał. Tymczasem ogromną wadą materiału jest fakt, że po trzykrotnym jego przesłuchaniu nie ma się zupełnie ochoty do niego powracać w przyszłości (frazes być może mocno już wyświechtany, ale w przypadku Yourcodenameis:milo wyjątkowo adekwatny). Słuchając takich utworów jak tytułowy „All Roads To Fault” trudno oprzeć się wrażeniu, że jedynym pomysłem zespołu na jego muzykę było eksperymentatorstwo brzmieniowe i stylistyczne. Mamy więc, wspomniane już, połamane rytmy, zabawy tempem i potencjometrem, czyli dokładnie to, co wcześniej zostało mocno wyeksploatowane przez takie grupy jak Glassjaw, Ikara Colt czy McLusky. Zatem do wspomnianych wad albumu należy dodać jeszcze jeden – brak oryginalności. Kilka niezłych momentów („Iron Chef”) i kilka udanych gitarowych riffów częściowo ratuje ten krótki materiał. Longplay byłby w tym przypadku katastrofą.
Mam taką radę dla młodych, debiutujących zespołów rockowych. Yourcodenameis:milo już z niej nie skorzystają, ale może kilka innych formacji ulży dzięki niej naszym uszom. Oto i ona: zanim zdecydujecie się coś nagrać i wydać, zastanówcie się, czy macie jakiś pomysł na muzykę, jakąś całościową wizję płyty, albo czy chociaż jesteście świadomi tego, co chcecie stworzyć. Jeżeli podczas próby z ust któregoś z was padnie hasło: „podkręcimy trochę wzmacniacze, przesterujemy gitary, damy czadu i może coś z tego wyjdzie”, to powinniście czym prędzej uścisnąć sobie prawice i rozejrzeć się za innym zajęciem. Ostrzegam - nic z tego nie wyjdzie. Niestety, w zdecydowanej większości przypadków, zwyczajnie nic z tego nie wyjdzie.