Boards Of Canada
The Campfire Headphase
[Warp; 17 października 2005]
Cofając się w czasie do drugiej połowy lat 90. i spoglądając na mapę nurtów elektroniki tamtej dekady, nie sposób nie zauważyć, m.in. obok popularniejszych: trip hopu (Massive Attack, Portishead) i big beatu (Chemical Brothers, Fatboy Slim), bardziej awangardowych tendencji łączenia ambientowych przestrzeni z idm-owską rytmiką. Rewolucyjne w tamtym okresie muzyczne małżeństwo, szczególnie uwidocznione zostało w przypadku dokonań Autechre i znalazło swoje pełne odzwierciedlenie na rewelacyjnym „Tri Repetae++”. Z pozornie prostych rytmów, dziwnych trzasków oraz brzmieniowych pasaży duet ten stworzył jedno z najważniejszych dzieł poszukującej elektroniki, ale i dał podwaliny do dalszej progresji tego typu eksperymentalnych rozwiązań. Po 1996 roku, począwszy od EPki „Hi-Scores”, stały się one specjalnością Boards Of Canada.
Szkocki duet zaskoczył szersze grono zwolenników elektronicznych dźwięków swoim długogrającym debiutem. „Music Has The Right To Children”, bo taki tytuł nosiło owo dzieło, było tym samym, czym dla Autechre okazało się wspomniane już „Tri Repetae++”. Boards Of Canada połączyli prostotę bitów z ambientowymi formami, ale podeszli do tematu z trochę innej strony niż Anglicy, stąd również i ich album uznaje się za jedną z najważniejszych płyt lat 90. Na następne wydawnictwo trzeba było jednak czekać aż cztery lata. „Geogaddi” ukazał się w 2002 roku i spotkał się z bardzo różnym przyjęciem, ale z perspektywy czasu można zaryzykować stwierdzenie, że pomimo nieznacznych zmian brzmieniowych, nie było to coś wiele gorszego od debiutu. W przypadku najnowszego „The Campfire Headphase” jest już jednak znacznie słabiej i należy zanotować mały kryzys w szeregach szkockiej formacji.
Powiedzmy najpierw o pozytywach. Boards Of Canada wzbogacili swoje kompozycje o żywe partie instrumentów. Podobnie jak Massive Attack na pamiętnym „Mezzanine”, w wielu utworach eksponują brzmienia gitary, przepuszczane przez różne efekty. Tak dzieje się w bardzo udanym „Dayvan Cowboy”, gdzie obok drugoplanowych szumów pojawia się frapujący motyw instrumentalny. Praktycznie zrezygnowano też z wyraźnych bitów, a więc elementu, bez którego trudno wyobrazić sobie ostateczny kształt „Music Has The Right To Children” czy „Geogaddi” (jedyny wyjątek to chyba „Oscar See Through Red Eye”). Podkłady brzmieniowe zastąpiono tym razem delikatniejszymi figurami perkusyjnymi. Niekiedy bywa to jednak irytujące, gdyż z czasem kompozycje zlewają się w ogólnym nieładzie i atmosfera senności bywa wręcz nie do zniesienia. A przerywniki w rodzaju „A Moment Of Clarity” czy „Ataronchronon” to wrażenie tylko pogłębiają.
Stylistycznie najnowszemu albumowi Boards Of Canada najbliżej jest do „In A Beautiful Place Out In The Country”. Z większości kompozycji wylewają się leniwe dźwięki, ale o ile w przypadku wspomnianej EPki zdecydowanie nie było to zarzutem to o „Slow This Bird Now” czy „Herbert Head” nie da się powiedzieć zbyt wiele dobrego. Brakuje tej magii, odrealnionej atmosfery i oryginalnych motywów, co stanowiło o wielkości „Kid For Today” czy „Amo Bishop Roden”.
Trzeba otwarcie przyznać, że z „The Campfire Headphase” jest trochę jak z obecną formą Chelsea. Niby nic brzemiennego w skutkach się na razie nie stało, ale zarówno Boards Of Canada jak i londyńska drużyna dostały wyraźnej zadyszki i trudno uznać taką sytuację za klarowną. Dotychczasowym dokonaniom formacji praktycznie trudno było cokolwiek zarzucić, a przy niemal każdym kolejnym wydawnictwie bito im pokłony. Drużyna Jose Mourinho do momentu ostatnich kilku meczów również tworzyła zwarty kolektyw i nie oglądając się na rywali wygrywała mecz za meczem na wszystkich frontach. Sytuacja zmieniła się jednak w mgnieniu oka i jeśli nie nastąpi poprawa trudno będzie o powrót do łask. Czy stać Boards Of Canada na to jeszcze? Pytanie pozostaje otwarte, bo że potencjał mają – potwierdzali już kilka razy.
Komentarze
[15 sierpnia 2011]