Ocena: 4

Six.by Seven

Artists Cannibals Poets Thieves

Okładka Six.by Seven - Artists Cannibals Poets Thieves

[Saturday Night Sunday Morning; 2005]

Do piekła i z powrotem, przynajmniej dwa razy. Tak można by określić przebieg kariery Six.by Seven. Kiedy w połowie roku dowodzone przez Chrisa Olley niedobitki formacji postanowiły ostatecznie skapitulować, walka jednego z najbardziej niedocenionych zespołów brytyjskich przełomu dekad dobiegła końca. Zespołu, który tak naprawdę nigdy nie osiągnął zasłużonego sukcesu komercyjnego, głośno pukając do drzwi sławy przy okazji fenomenalnego „The Closer You Get”. Niestety, okres tryumfu z okazji osiągnięcia szczytu artystycznej hiperboli nie zaowocował uznaniem szerszej publiczności, a przychylność krytyków uleciała dwa lata później wespół z kontraktem płytowym. Wiatrem w żagle wydawał się być ubiegłoroczny, własnoręcznie wydany „04”, pozwalający sądzić, że Six.by Seven w wydaniu podziemnym ma rację długofalowego bytu. Słuchając piątego, pożegnalnego albumu formacji nie sposób nie odnieść wrażenia, że jedną z przyczyn rozpadu było muzyczne wypalenie się.

Myślę, że powinniśmy nagrać pięć płyt, z czego trzy powinny być ok., powiedział pięć lat temu w jednym z wywiadów Chris Olley. Pytanie dotyczyło przyszłości brzmienia zespołu, a odpowiedź okazała się być prorocza z punktu widzenia jego dyskografii. Jeżeli Olley nie miał na myśli debiutu, to faktycznie „The Closer You Get”, „The Way I Feel Today” i „04” zasługują na miaro udanych. Z „Artists Cannibals Poets Thieves” sprawa ma się już inaczej. Uznając album za prezent dla stopniałej do ilości krytycznej garstki fanów i nic więcej, można jeszcze przymknąć oko na jego kompozycyjne niedoskonałości, na dość sztywne i raczej przewidywalne operowanie wypróbowanymi patentami, na brak szerszej koncepcji płyty. Podobnie jak na wydanym uprzednio składaku sesyjnych odrzutów „Left Luggage At The Peveril Hotel”, na „Artists...” treść ustępuje miejsca brzmieniu. Problem jednak w tym, że „Artists...” jest wg członków zespołu ich piątym regularnym wydawnictwem, przez co należy odnieść się do dotychczasowego dorobku formacji. Różowo to nie wychodzi.

Po raz pierwszy od początku istnienia Six.by Seven nie wykonali kroku do przodu, a na utrzymanie zdobytego na „04” przyczółka zabrakło im sił. Rozpoczynający album „All I Really Want From You” jest reprezentatywną próbką jego jakości. Nijakości, chciałoby się rzec, próbując wyróżnić w ciągniętym przez cztery i pół minuty motywie jakikolwiek zaskakujący zwrot, nieprzewidywalne przejście, interesujący punkt kulminacyjny. Nałożone na główny temat gitarowe solo nie zmienia w żadnym wypadku jego kształtu. W innych utworach jest podobnie, momenty wytchnienia wyciszają jedynie temat przewodni, przemykające się tu i ówdzie klawisze są jemu całkowicie podporządkowane. „Artists Cannibals Poets Thieves” tworzy dziewięć kompozycji, co tłumaczy się dosłownie na dziewięć motywów. W większości przypadków przewinięcie kompozycji do jej środka, a potem końca owocuje słyszeniem tej samej sekwencji dźwięków. Nieustanne budowanie napięcia bez chęci jego puentowania ma przy tym zdecydowanie większy sens w obrębie trzech minut („In My Time”), niż sześciu („Stara Paris Rescued Me”). Czasem przydarzy się utwór ocierający się o dawną przebojowość („Tonight”), innym razem razi podkręcanie wzmacniaczy bez większego pomysłu („Let’s Throw Some Mud On The Wall”). Bez wątpienia finalny album Six.by Seven jest pozycją wyłącznie dla jego zagorzałych fanów. Cała reszta i tak odpuściła sobie dawno temu.

Tomasz Tomporowski (27 października 2005)

Oceny

Tomasz Tomporowski: 5/10
Średnia z 3 ocen: 5,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także