Kate Mosh
Life Is Funfair
[Sinnbus Records; 3 maja 2004]
Nazwę, jak łatwo można zauważyć wzięli - oczywiście po dokonaniu pewnej modyfikacji - od znanej modelki i aktorki, Kate Moss. Można w takim razie przypuszczać, że zespół należy do grona zapalczywych zwolenników urody angielskiej piękności. Czy w ten sposób swoją muzyką pragną złożyć hołd tej sławnej i atrakcyjnej brunetce? Jeśli tak, to albo Kate Moss jest zupełnie bezbarwną osobistością, pozbawioną uroku i wdzięku, bądź też to panowie z Kate Mosh nie mają wiele ciekawego do zaoferowania swoim słuchaczom. Wygląda więc na to, że nie tylko poczucie humoru u nich szwankuje.
Powyższy wstęp zwraca uwagę na fakt, iż trudno nie oprzeć się wrażeniu, że zawartość „Life Is Funfair” jest dokładnie odwrotnie proporcjonalna do warunków, jakimi przez naturę została obdarzona Kate Moss. Niemiecki zespół nie jest w stanie pokazać się od dobrej strony. Ba! Kwadratowych melodii, bezbarwnego wokalu (Thom Kastning) i muzycznego prostactwa jest tutaj tyle, że do 170 cm wzrostu brytyjskiej modelki nawet na upartego nie urasta.
Chciałoby się powiedzieć, że zwiewne motywy, na których oparto kompozycje, są niczym nagle pojawiający się, oszałamiający błysk w oczach Brytyjki, gdy ta ukazuje się na wybiegu, prezentując kolejne ekskluzywne kolekcje ubrań sławnych domów mody (!). Rzeczywistość jest jednak okrutna, gdyż w twórczości Kate Mosh to nie piękno jest tym co dominuje. Przeważają za to podobne do siebie, przewidywalne i wtórne do bólu patenty z pogranicza indie-rocka i nurtu emo-core. Co prawda czasami pojawiają się klawisze, ale tak jak choćby w „Hugrug” praktycznie nic nie zmieniają w kwestiach stylistycznych. Słychać, że Niemcy słuchali i Fugazi (jeden utwór nawet nosi taką samą nazwę jak opener „Red Medicine”) i At The Drive-In, a w porywach nawet utworów Dinosaur Jr., ale zostało to do tego stopnia złagodzone, pozbawione wszelkiej energii i elementu zaskoczenia oraz oryginalności, że brzmi to raczej jak podrzędny, pop-punkowy zespół.
Wśród słabej, miejscami przeciętnej całości, na wyróżnienie zasługuje tylko „Hang On For A While”. Początek zdecydowanie balladowy, trochę na modłę Sunny Day Real Estate, choć z ładunkiem emocjonalnym nie sięgającym rejonów wokaliz Jeremy’ego Enigka, później przekształca się w kompozycję bardziej energiczną i sprawia, że czas poświęcony dla „Life Is Funfair” nie jest tak do końca straconym. Jaskółka wiosny jednak nie czyni, stąd następujące po wspomnianej piosence utwory dostosowują się do wcześniejszego poziomu i ostatecznie obnażają brak umiejętności Niemców do tworzenia choćby w minimalnym stopniu wciągających melodii. A tytuły utworów w rodzaju „Kick Nave And The Sad Beats” czy „Fuck Hedonism – Or Sensibility?” dopełniają czary goryczy, uwidaczniając fakt, iż także w sferze tekstowej Kate Mosh nie mają zbyt wiele do powiedzenia.
Czy chcieli coś przekazać Kate Moss? Tego się na szczęście ani sławna modelka ani my, słuchacze już nie dowiemy.