Youth Group
Skeleton Jar
[Epitaph; 5 września 2005]
Z góry przepraszam za niespotykany nawet jak na Screenagers poziom nudy w niniejszej recenzji, ale jak tu pisać zachęcająco, jeśli za przedmiot wywodu służy płyta tak bezbarwna jak drugi w dyskografii australijskiego Youth Group album „Skeleton Jar”? A miało być pięknie: są z Sydney, jest ich – jak naliczyłem we wkładce – ośmioro, mają człowieka, który gra na rzadko dziś spotykanym w mainstreamowym rocku instrumencie, czyli gitarze stalowej. Krótko mówiąc, wszelkie dane ku temu, żeby stworzyć kipiącą pomysłami, indie-popową mieszankę, a’la kolektywy typu ich rodacy Architecture In Helsinki czy Broken Social Scene. Niestety, zamiast tego Youth Group zdecydowali się na sporą dawkę zupełnie sztampowych kompozycji. To ten typ piosenek, których codziennie powstają setki, a mogłyby tysiące, gdyby znajdowało to jakiekolwiek uzasadnienie.
Osobiście, mając przerobioną zdecydowaną większość dokonań Coldplay, Travis, Keane, Snow Patrol, Lowgold czy Budapest, mam już powyżej uszu takiego grania. Mimo tego przesłuchałem płytę Australijczyków bodaj osiem razy, nie tylko dlatego, że lubię zespoły z tego kraju, ale ze zwykłej uczciwości. W różnych miejscach: w domu, w metrze i na spacerze. Wszędzie zdawała się równie jałowa i nijaka. Może poza pierwszym, udanym utworem w stylu James. „Shadowland” wybrano na singla i to nie dziwi, bo jest w tej piosence sporo energii, jest pomysł, brzmi to konkretnie. Ciąg dalszy albumu niestety jest już absolutnie niezajmujący. Trudno żeby w roku 2005 komukolwiek zaimponowały takie wkurzająco poprawne, gitarowe balladki w stylu Oasis czy Stereophonics, zaśpiewane delikatnym, chłopięcym wokalem. I byłoby słabo, gdyby zaimponowały, kiedy tyle ciekawszej muzyki zostało.
No, jest coś, co ratuje płytę przed całkowitą katastrofą. Ktoś tu napisał całkiem przyzwoite teksty. Spokojnie lepsze, niż ma większość zespołów z tej kategorii. Nad muzyczną nudą nie potrafię jednak przejść do porządku dziennego. Od albumu, przy którym pracowało aż tyle par rąk wymagać trzeba pokuszenia się o znacznie ciekawsze rozwiązania instrumentalne, aranżacyjne, wokalne. Trochę wyobraźni i odejścia od schematów – czy to tak wiele? Bo wyszła im w tej sytuacji taka muzyka dla nikogo, czyli raczej coś dla fanów późnego Feedera niż Radiohead.