Ocena: 5

Bjork

Drawing Restraint 9 OST

Okładka Bjork - Drawing Restraint 9 OST

[One Little Indian; 23 sierpnia 2005]

Massa tabullatae to termin typowo aptekarski. Oznacza on część zbędną leku, która jednak w nim tkwi, posiada wagę. Z terminem spotkamy się nie tylko na etykietach, ale i w życiu codziennym: w polityce, poezji, w muzyce.

Bjork ma wprawę w leczeniu. Jej muzyczna terapia pomogła dyskotekom, romantycznym wieczorkom we dwoje, samotnym zimowym spacerom i pokojom audiofili. Dotarła też do odbiorców filmów, nie tylko poprzez ścieżki dźwiękowe, ale i główną rolę w „Tańcząc w ciemnościach”. Po naprawdę dobrym roku 2004, z „Medullą” jako kartą przetargową w batalii o miano „artysty wciąż rozwijającego się”, Islandka postanowiła jeszcze raz spróbować sił w tworzeniu soundtracku. Wybór nie był przypadkowy – to Matthew Barney, prywatnie boyfriend zainteresowanej, jest reżyserem zupełnie niedostępnego w Polsce „Drawing Restraint 9”.

Filmu nie oglądałem, więc nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat jego współgrania z krążkiem. Wiem jedno – lepiej byłoby, gdyby łączyło go z nim wiele. Bo jako samodzielna płyta „Drawing Restraint 9 OST” nie powala. Skomplikowane popisy instrumentalne, nawet kiedy tworzą harmonie, nie układają się przez większość czasu w piosenki. Nie ma więc znanego z „Medulli” użycia fantastycznej ilości i jakości środków w celu zbudowania efektu przyjemnego dla ucha. W zamian, przez większość czasu Bjork karmi nas przedziwnym i dosyć nudnym tworem.

Całkiem możliwe, że jestem zbyt prostym odbiorcą. Do mnie dociera znakomita aura i melodyka „Storm” (te fale w tle!), ale to akurat utwór, który powstał wcześniej. Podoba mi się też otwierający „Gratitude”, dzwoneczki niczym z sań św. Mikołaja połączone z wokalem artystki w „Cetecea” to również całkiem fajna rzecz. W „Bath” Bjork mierzy się nie po raz pierwszy w karierze z wyzwaniem wokalnym niedostępnym dla zwykłego śmiertelnika – również całkiem udanie. Druga połowa utworów jednak mnie po prostu nie bierze. Piski i sapania w „Pearl” po głębszej analizie tworzą coś zdatnego do odsłuchu, ale szósty i siódmy kawałek to tylko jakieś wkurzające trąbienia, poprzedzone iście kościelnymi harmoniami. Wszystko jednak przebija „Holographic Entrypoint”, dziesięciominutowy, nudny męski monolog. Nie dość, że facet ma zawodzącą, mantryczną manierę, to jeszcze nie wiadomo co mówi. Wysłuchanie tego czegoś od początku do końca, przekracza moje możliwości – jeśli wkurzał was „Piotrek” Ścianki, to nawet nie włączajcie wspomnianego utworu.

Spytacie – w porządku, może są słabe momenty, ale połowa albumu mi się spodobała. Owszem, gdyby na tle tych piosenek były kawałki poprawne, które nie przeszkadzałyby w odbiorze tej lepszej części albumu, ocena byłaby wyższa. Kiedy jednak mamy do czynienia z koszmarami rodem z horroru i przekombinowanej zabawie dla znudzonych snobistycznych melomanów (czy tam dla fanów Bjork), to mój zmysł estetyczny woła: Veto! Album bywa nudny, przydługawy, niektóre utwory aż się proszą o ominięcie. Najbardziej bolą beztreściowe wypełniacze - tak jakby Islandka nie miała w danym momencie nic do powiedzenia. To nie jest płyta, jakiej spodziewałbym się po Bjork. A podpisanie się przez nią na soundtracku każe przypuszczać, że uważa ona „Drawing Restraint 9 OST” za kolejną pozycję w bogatym dorobku.

Massa tabullatae, tak nazywają to aptekarze.

Kamil J. Bałuk (6 października 2005)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 5/10
Średnia z 8 ocen: 6,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także