Ocena: 7

Sigur Rós

Takk...

Okładka Sigur Rós - Takk...

[Geffen; 13 września 2005]

Kiedy osiągali swój największy artystyczny sukces dzięki fenomenalnemu „Agaetis Byrjun”, nie było pewnym, że na dłużej zadomowią się w ścisłej czołówce zespołów odznaczających się oryginalnym i niepowtarzalnym brzmieniem. O tym, że nie są grupą wyłącznie kopiującą pomysły innych artystów sprzed lat dowiódł już debiutancki, mocno eksperymentalny „Von”. To właśnie przestrzenne dźwięki gitary, psychodeliczny posmak kompozycji i specyficzna aura odrealnienia (osiągana m.in. przy pomocy nieziemskiej barwy głosu Jonsiego Birgissona), jaka charakteryzuje twórczość większości wykonawców pochodzących z Islandii przyniosła Sigur Rós nieoczekiwany poklask wśród krytyków muzycznych, jak i sławę w gronie fanów muzyki alternatywnej.

Trzy lata temu artyści wyraźnie zapomnieli jednak o ogromnym sukcesie „Agaetis Byrjun”. Światło dzienne ujrzała płyta, która tak naprawdę nie otrzymała od zespołu tytułu, a przez krytyków została ochrzczona „( )”. Wszyscy pamiętamy diametralnie różny obiór tego bezkompromisowego dzieła. Dla przeciwników muzyka Sigur Rós stała się czymś zupełnie wykoślawionym, przekombinowanym i pozbawionym wyrazu. Rozlazłe kompozycje, ciągnące się w nieskończoność, pozornie tworzące jedną, zwartą całość po prostu nużyły. Była jednak też i druga strona medalu w postaci sporej grupy rozentuzjazmowanych fanów i krytyków, dla których trzeci album w dorobku Islandczyków był właśnie tym najlepszym, kwintesencją drogi zapoczątkowanej na „Von” a zarazem rozwinięciem najlepszych pomysłów z „Agaetis Byrjun”. Jak na tym tle jawi się najnowsze dzieło Sigur Rós, na które musieliśmy czekać aż trzy lata i którego premiera ciągnęła się niemal w nieskończoność?

Już pierwszy odsłuch „Takk…” pokazuje, że jest to album osiągający podobny pułap i znaczenie, jakie „Hail To The Thief” miało dla Radiohead. Tak jak w przypadku ostatniego dzieła Brytyjczyków, również w stosunku do czwartej płyty Sigur Rós można zaryzykować stwierdzenie, że jest to bardziej połączenie różnych wątków z dotychczasowych płyt, pewne podsumowanie, niż nowatorskie i zaskakujące dzieło. Islandczycy uczynili to jednak z większą klasą, najwięcej przeszczepiając z baśniowej atmosfery „Agaetis Byrjun”. Kompozycje z rzadka trącą depresyjnym klimatem poprzedniczki („Gong”, „Svo Hljótt”), natomiast więcej tu pozytywnej melancholii, z podskórnie odczuwalną radością i nadzieją („Hoppípolla”, „Sé Lest”). „Takk…” odsłania w kilku fragmentach także powinowactwo z wczesnymi dokonaniami Mogwai. W „Saeglopur” i „Glosoli” na koniec obu kompozycji słuchacz zostaje zaskoczony mocnymi jak na Islandczyków gitarowymi wyładowaniami i powolnemu przygasaniu motywów tworzących wyżej wymienione utwory. Robi to piorunujące wrażenie.

Na „( )” Sigur Rós ograniczyli się praktycznie do eksponowania brzmienia rozpływających się w przestrzeń gitar i dźwięków fortepianu. Tym razem jest już inaczej. O ile baza utworów pozostaje ta sama, o tyle częściej pojawiają się dzwonki, trąbka czy nawet wibrafony. Nic nie jest tu jednak przeładowane, przesadnie upiększone, a wręcz przeciwnie, bo z mnogości instrumentów powstaje klimat, który pozwala określać Sigur Rós jako grupę najbliższą wrażliwości prezentowanej przed laty przez Dead Can Dance czy Cocteau Twins, formacji, które w latach 80. i 90. nagrywały swoje płyty dla kultowej wytwórni 4AD. Do tego, jak każde poprzednie dzieło Islandczyków poszczególne nagrania idealnie komponują się jako całość. Brzmią jednak równie dobrze jako oddzielne historie, które z ogromnym wdziękiem i zaangażowaniem opowiada słuchaczom Jon Thor Birgisson. Słabszych momentów jest za to jak na lekarstwo. W zasadzie tylko „Milanó” jest zdecydowanie zbyt długie, przez co może wydawać się nużące. Reszta utworów, jakkolwiek nie sięgająca poziomem aż tak wysoko jak miało to miejsce na „Agaetis Byrjun” czy „( )”, ponownie tworzy niepowtarzalne słuchowisko, którego emocjonalnością można by obdzielić wiele tegorocznych albumów.

Można wybrzydzać i narzekać, że Sigur Rós nie nagrywają kolejnych arcydzieł. Można powtarzać, że nie dodali nic nowego od siebie, oraz że się powtarzają. Ma to jednak drugorzędne znaczenie, bo Islandczycy już kilka lat temu zaskoczyli nas oryginalnym brzmieniem i przepięknymi melodiami. Przy okazji „Takk…” po raz kolejny potwierdzają, że wcale nie muszą się zmieniać (podążając elektroniczną drogą tak jak na „Ba Ba Ti Ki Di Do”, nic by nie wskórali). Sigur Rós nadal są zespołem wyjątkowym, na którego kolejne płyty, podobnie jak na tą, zdecydowanie warto będzie czekać. Czy będą równie intrygujące co „Takk…”, przekonamy się zapewne nie prędzej jak za dwa, trzy lata…

Piotr Wojdat (28 września 2005)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Krzysiek Kwiatkowski: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Witek Wierzchowski: 7/10
Artur Kiela: 6/10
Jakub Radkowski: 2/10
Średnia z 27 ocen: 7,59/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także