Dogs
Turn Against This Land
[Island; 1 sierpnia 2005]
Punk’s not dead. Młodszym czytelnikom to hasło być może nic nie mówi, ale starsze pokolenie z pewnością pamięta doskonale jego wymowę. Ileż to razy te trzy słowa nabazgrane sprejem na brudnym murze, dawały świadectwo minionej sławy punk rocka. Przyszły nowe czasy, punk zdominowały rozwydrzone zespoły zza oceanu, które do nazwy stylu dodały przedrostek „new wave” i przerodziły go w komercyjną mieszankę ostrych gitar i melodyjnego popu. Trzy krótkie słowa, które uchowały się tu i ówdzie na odrapanej ścianie, z dala od codziennych spraw, jakby nieco wyblakły. Na szczęście dopóki na Wyspach wciąż powstają i nagrywają takie zespoły jak Dogs, o przyszłość tego zacnego gatunku możemy być spokojni. Możemy pójść po sprej i z dumą odnowić zapomniany napis. Punk’s not dead!
Moda na Dogs zaczęła się od utworu „London Bridge”, okrzykniętego przez część brytyjskiej prasy muzycznej singlowym debiutem roku. Apetyt rósł z każdym utworem tej kapeli przedostającym się do mediów, na czele z rewelacyjnym, kolejnym singlem „She’s Got A Reason” oraz doskonałym w swej prostocie hymnem „Tuned To A Different Station”. W międzyczasie Dogs dużo koncertowali, utrwalając swoją pozycję na scenie. Długogrający debiut, wydany latem tego roku, podsumował dość intensywny okres działalności londyńskiego zespołu. Jedynym zarzutem wobec tego materiału może być fakt, że spora jego część była znana już wcześniej. Nie było więc elementu zaskoczenia, ale czy debiuty innych grup pod tym względem znacząco się różnią? Wszystko to zresztą można wybaczyć, bo przecież „Turn Against This Land” okazała się cholernie dobrą, rockową płytą.
Album odwołuje się do najlepszych wzorców złotej ery punka. W muzyce zespołu słychać surowość Sex Pistols i energię The Clash. Ze współczesnych artystów często są porównywani z The Libertines i Razorlight, choć w odróżnieniu od tych kapel, w ich twórczości próżno szukać przebojowych piosenek, które nadają się do porannej audycji „Zapraszamy do Trójki”. W istocie, muzyka Dogs jest ostra i bezkompromisowa, czego najlepszym przykładem jest wariacki „It’s Not Right”. W tej materii grupa ewidentnie nawiązuje do rebelianckiej natury wczesnego punk rocka. Nie jest jednak pozbawiona uroczej melodyki, dzięki której takie utwory jak wspomniany już „She’s Got A Reason” czy promujący płytę „Selfish Ways” potrafią, czasem aż zbyt nachalnie, rozpanoszyć się w naszej głowie (gdyby nie głośna, świdrująca gitara, Dogs mogliby nawet konkurować z The Jam!) Z zadziorną stylistyką dobrze komponuje się szorstki wokal Johnny’ego Cooke’a. Być może tak będzie śpiewał Johnny Borrell za klika lat, kiedy dorośnie i zmężnieje (albo odkryje wreszcie starą prawdę, że „nice boys don’t play rock n’ roll”). Do tego w wymowie Cooke’a słychać naleciałości niedbałego, ale jakże cudownego, londyńskiego dialektu. Idealnie pasuje on do słów piosenek, które nierzadko opowiadają historie umiejscowione właśnie w City (When battered heads dissemble and descend into a mess upon the city). Autor tekstów celowo zresztą unika ciężkich tematów, koncentrując się na codziennych sprawach i prostym przekazie, przemycając czasem specyficzne poczucie humoru (I liked you better when you liked me as well). Na koniec warto dodać, że na „Turn Against This Land” nie ma właściwie słabego momentu, i to jest chyba największa zaleta tego albumu.
Jeżeli nawet studyjne dokonania Dogs nie przypadną wam do gustu, nie spisujcie zespołu na straty zanim nie ujrzycie na żywo jego występu (to zdanie mogłoby ukazać się w recenzji dla jakiegoś brytyjskiego magazynu – tutaj, pomimo że prawdziwe, budzi tylko pusty śmiech; ale niech już tak zostanie). Koncerty są bowiem bardzo silnym argumentem przemawiającym na korzyść grupy. Dopiero wtedy tak naprawdę piątka muzyków spuszcza ze smyczy bestię i udowadnia, że dobór nazwy nie był tylko przypadkiem. Przygotujcie się zatem na głośne ujadania rottweilera. I pamiętajcie – punk’s not dead.