Clor
Clor
[Regal; 25 lipca 2005]
To było dziwne lato. Przyzwyczailiśmy się bowiem, że mniej więcej o tej porze roku niemalże bombardowano nas różnymi wynalazkami spod znaku tanecznych około rockowych klimatów. Rok temu mieliśmy choćby Grand National, Dogs Die In Hot Cars, The Koreans czy przede wszystkim Kasabian. Naprawdę pod tym względem wakacje 2005 wyglądałyby bardzo mizernie, gdyby nie desant z południowego Londynu.
O tym, jaki stosunek ma do swojej twórczości grupa Clor, najlepiej chyba widać po ich teledyskach: są kiczowate do granic możliwości, absurdalne, a przez to po prostu przezabawne (można je zresztą zobaczyć na oficjalnej stronie zespołu). Układy choreograficzne w nich zaprezentowane mogłyby z powodzeniem ożywić każdą imprezę. Oczywiście tylko i wyłącznie razem z kawałkami Clor. Brytyjski zespół posiadł podobną umiejętność, co choćby ich koledzy z Kasabian, chodzi mianowicie o pisanie chwytliwych, bezpardonowych, mocno rozrywkowych utworów. W tym momencie mało istotne staje się to, że są to piosenki pełne znanych motywów z lat 70tych i 80tych, do których też wyraźnie nawiązują wspomniane już teledyski.
Opener „Good Stuff” to obietnica ze strony Clor, że cała ich płyta będzie po prostu dobrą, niezobowiązującą i bardzo przyjemną zabawą. Przy żywiołowych singlach: futurystycznym „Outlines” oraz pełnym radosnych elektronicznych beatów „Love & Pain” nogi same rwą się do tańca. Niestety na płycie panowie nie unikają drobnych wpadek. Przy dłuższych, bo ponad pięciominutowych utworach, zespół nie za bardzo potrafi utrzymać równy poziom przez cały czas trwania kompozycji („Hearts On Fire” i „Dangerzone”). Spokojna ballada „Gifted” w wykonaniu Clor wypada bardzo nieporadnie, a tam, gdzie grupa stara się dawać więcej rockowego poweru i gitarowej energii (choćby „Stuck In A Tight Spot”), słychać, jak wiele w muzyce londyńczyków znaczą elektroniczne wstawki. Na szczęście pod tym względem Clor w studio nie oszczędzało na prądzie i pod koniec krążka znów więcej słychać tego elementu. W końcu zespół mówi nam „Goodbye”: leniwie i powolnie czyli mniej więcej tak, jak kończą się imprezy około czwartej nad ranem.
Wakacje 2005 powoli odchodzą do historii, chyba także dla członków Clor. Podejrzewam, że zespół zdaje sobie sprawę z tego, iż za kilka tygodni wszyscy mogą o nim zapomnieć (na topie będą przecież jesiennie, melancholijne melodie). Londyńczycy śmiało mogą mieć jednak nadzieje, że nie popadną w niełaskę na zawsze, za pół roku będzie przecież karnawał, a wtedy zawsze można wrócić do sprawdzonych już kawałków.