Neurosis
The Eye Of Every Storm
[Neurot Recordings; 29 czerwca 2004]
„The Eye Of Every Storm” to najbardziej przystępna propozycja zespołu Neurosis - dlatego, jeśli jeszcze nie miałeś okazji zapoznać się z tym zasłużonym bandem, teraz jest po temu najlepsza okazja. To, że nowa płyta Neurosis jest łagodniejsza od poprzednich dokonań, nie oznacza jednak, że jest łatwa, lekka i przyjemna. Pierwsze, z czym trzeba się zmierzyć, to trudny do ogarnięcia ogrom tego materiału. Osiem nagrań trwa prawie siedemdziesiąt minut. Łatwo się domyślić, że mamy do czynienia z płytą monumentalną i dość trudną w odbiorze dla nieprzygotowanego słuchacza.
Monumentalny, monumentalna, monumentalne. To słowo odmieniane przez wszystkie przypadki powinno być najczęściej używanym określeniem w stosunku do „The Eye Of Every Storm”. Monotonne, długie fragmenty grane na jednej nucie z zapętlającym się łoskotem perkusji, gwałtowne uderzenia gitar i niepokojące wyciszenia. Neurosis z niezwykłym wyczuciem operują kontrastami cisza-hałas. Tak jest w otwierającym album „Burn”. Zwrotka oparta praktycznie na jednym motywie. Potem piekielnie mocne wejście gitar. I dłuższy fragment niemal zupełnego wyciszenia. To przypomina, że Neurosis są mistrzami noise’u, surowej, oszczędnej i bardzo gwałtownej odmiany muzyki rockowej. Tu nie ma miejsca na instrumentalne popisy, solówki, chwytliwe melodie czy refreny do zanucenia przy goleniu. Ta muzyka ma miażdżyć swoimi prymitywizmem, odartym z ozdobników rytmem. I tak właśnie się dzieje, gdy słuchamy „No River To Take Me Home”, z jego głuchym łomotem perkusji i gitarami przywodzącymi na myśl wczesny Paradise Lost. Nie ma zaskoczenia, kiedy zespół się uspokaja, a złowrogiej melorecytacji Steve'a VonTilla towarzyszą dwie „soniczne” gitary. Te zabiegi nie są niczym nowym w twórczości Neurosis. Dość nietypowo zaczyna się dziać w utworze tytułowym, w którym pojawia się syntezator i głęboki przetworzony bas. Chóralny śpiew i motyw wykonany na dzwonach przenoszą to nagranie w inny wymiar. A fragment napędzany tylko basową pulsacją i elektronicznymi szmerami robi piorunujące wrażenie. Warto doczekać do dziewiątej minuty, kiedy w finale pojawia się monumentalny - oczywiście - riff. Dalej jest równie ciekawie. „Left To Wander” eksploduje noise’owym brudem i hałasem, „Shelter” zachwyca efektownym rozwinięciem. „A Season In The Sky” ocieka patosem, na szczęście bez pretensjonalnego artystowskiego zadęcia. Z kolei w „Bridges” zaskakują dźwięki fortepianu, pojedyncze uderzenia w klawisze zgodne z oszczędną stylistyką Neurosis. W okolicy piątej minuty pojawia się jeden z najbrutalniejszych riffów w historii muzyki rockowej. Ekstremalnie podkręcone, sprzęgające wzmacniacze. Miazga. Totalna destrukcja. Tego się nie da zapomnieć. I zakończenie – „I Can See You” - najbardziej „miękkie” nagranie. Gitara akustyczna i wiolonczela. VonTilla przez chwilę śpiewa, a nie krzyczy czy złowrogo deklamuje.
„The Eye Of Every Storm” jest płytą ważną. Pokazuje, jak zacierają się granice pomiędzy gatunkami i podgatunkami muzyki rockowej. Czy Neurosis to zespół noise’owy czy raczej metalowy? A może progrockowy? Muzycy otworzyli się na różne wpływy, dzięki czemu stworzyli dzieło frapujące i niejednoznaczne. Dzieło, które powinien poznać każdy szanujący się fan rocka.