The Beat Up
Black Rays Defence
[Fantastic Plastic; 29 stycznia 2005]
Materiał na krążku „Black Rays Defence” to solidnie dopracowany, cięty punk rock, antysanitarnie upaprany smarem z garażowej półki. Jeżeli szukasz pięknej, krystalicznie czystej, lirycznej i nieskazitelnej muzyki, to czym prędzej zapomnij o The Beat Up.
Kiedy The Vines spijali śmietankę entuzjastycznego przyjęcia ich debiutanckiego krążka, londyńscy The Beatings musieli jeszcze obejść się smakiem. Najczęstszą reakcją na pojawienie się ich pierwszego singla - „Jailohuse” - było odnotowanie tego faktu i obojętne przyjęcie go do wiadomości. Z dziennikarskiego obowiązku. Niewielu myślało o nich poważnie, nikt nie zawracał sobie nimi głowy. Nikt, oprócz Kevina Shieldsa – gitarzysty i „siły pociągowej” legendarnego My Bloody Valentine. Grupa, pod jego producenckim okiem, w pocie czoła pracowała w studiu nad nowym materiałem. Wydanie płyty poprzedziła zmiana nazwy zespołu na The Beat Up oraz trasy koncertowe z The Libertines i Jon Spencer Blues Explosion.
Rozczaruje się ten, kto spojrzy na „Black Rays Defence” przez pryzmat macierzystej grupy Shieldsa. Podręcznikowe stanie przy mikrofonie ze wzrokiem wlepionym w podłogę, połączenie majestatu i rozrywki, psychodelii i rozwlekłych gitarowych riffów to zupełnie inna para kaloszy. Z My Bloody Valentine pozostała jedynie wyrazistość brzmienia, kryjącego się tutaj za delikatną mgiełką szumów i przesterów, a także konsekwencja w drążeniu poruszanego tematu. W Beat Up jest dawka rozpasania charakterystyczna dla Dead Kennedys („Heart Break”), trochę newyorkdollsowej ordynarności („Messed Up”), lecz przede wszystkim potężny zastrzyk soczystych i drapieżnych gitarowych smaczków a’la The Pretty Things („The Flame”, „Alright”). „Black Rays Defence” jest znacznie bliższe surowemu, garażowemu graniu niż były albumy jego niedoszłych konkurentów z The Datsuns czy The Living Things.
Żyć szybko, umrzeć młodo – nalepkę z takim hasłem powinni dołączyć do każdego egzemplarza płyty The Beat Up. To debiut barwny, atrakcyjny, świeży, choć na dłuższą metę mało podatny na sztuczne podtrzymywanie życia.