Ocena: 6

Sons And Daughters

The Repulsion Box

Okładka Sons And Daughters - The Repulsion Box

[Domino; 6 lipca 2005]

Śp. Johnny Cash oraz The Brian Jonestown Massacre nadal pozostają rodzicami chrzestnymi dla Sons And Daughters. Szkoci nie przestają żerować na ich cierpliwości, targając za włosy, ciągnąc za ręcę, przetrząsając ich kieszenie w poszukiwaniu kolejnych cukierków. Czy nie czas już wydorośleć? „The Repulsion Box” nie różni się zbyt wiele od „Love The Cup”. Ale dzięki temu historia zapamięta Sons And Daughters jako jedną z niewielu grup, która podpinając się pod folk i country nie śpiewa ckliwych pseudoballad o przepalonej żarówce ze znanego wszystkim dowcipu.

Nic nie zepsuli, więc uznajmy to już za połowę sukcesu. Bo nawet przez pół godziny, jakie trwa „The Repulsion Box”, można było w końcu niemało sknocić. Tymczasem Sons And Daughters stawiają kolejny dostojny krok w kierunku, który wytyczyli sobie już na pierwszej płycie. Krok może nieco szybszy, bardziej zdecydowany i pewny, ale nadal prowadzacy do tego samego celu: do udowodnienia, że country - gatunek na podstawie którego narodził się styl rockabilly - nie może być do końca tak tandetne i nudne. Wpuszczają go więc do jednej klatki wraz z alternatywnym popem, drażniąc jednocześnie energetycznymi, lecz dość oszczędnymi gitarami. Czasami nieco hałasują na modłę wczesnego The White Stripes („Hunt”), innym razem wpadają w artystyczny zastój a’la The Dears („Rama Lama”). Scott Paterson jako drugi wokalista w „Dance Me In” i „Red Receiver” w podręcznikowy sposób imituje Nicka Cave’a, a zaśpiew Lennon w „Medicine” to wykapany Cash. Podsumowując: nie zawracajmy sobie głowy próbą zaszufladkowania Sons And Daughters. Wystarczy powiedzieć, że nadal grają country dalekie od krów i kowbojów.

„Hit me, I’m already on the ground” – zachęca Ailidh Lennon w pierwszych słowach „The Repulsion Box”. Trudno mi przyznać jej rację, zwłaszcza gdy zespół jest na etapie, na którym zawistni tylko czyhają na małe potknięcie, by móc potem spokojnie dokopać leżącemu. Ale spokojnie Ailidh, bez paniki, nie jest jeszcze aż tak źle. Ale jeżeli ty i twoi przyjaciele nagracie kolejny album, który będzie trwał kolejne pół godziny, i jeżeli znów zechcecie nam udowodnić że „country fajne jest”, to z uśmiechem na ustach zastosuje się do twojej początkowej sugestii.

Łukasz Jadaś (6 sierpnia 2005)

Oceny

Marceli Frączek: 7/10
Średnia z 7 ocen: 7,14/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także