Ocena: 7

Pajo

Pajo

Okładka Pajo - Pajo

[Drag City; 28 czerwca 2005]

O tym, że David Pajo to prawdziwy muzyczny kameleon, przy każdej nadarzającej się okazji zaskakujący słuchacza kolejnymi przeobrażeniami, przekonywać raczej nie trzeba. Jego dotychczasowa artystyczna ścieżka jest na tyle zawiła, naznaczona licznymi zwrotami i muzycznymi zakrętami (o sukcesach nie wspominając), że może wywołać niemały szok. W tym przypadku szok powinien się jednak łączyć z szacunkiem, bo David Pajo to muzyk obdarzony ogromną wyobraźnią i nie mniejszym doświadczeniem.

Na przełomie lat 80. i 90. był podporą jednego z najważniejszych i najbardziej nowatorskich zespołów amerykańskiego indie-rocka. Mowa oczywiście o grupie Slint, której album „Spiderland” okazał się prawdziwym przełomem. Zainspirował nie tylko rzesze zespołów z nurtu math-rocka (m.in. June Of 44, Don Caballero), ale i przedstawicieli gitarowego odłamu post-rocka z Mogwai na czele. Emocjonalne, rozwijane z matematyczną precyzją, a zarazem przy użyciu minimalnych środków granie przetrwało próbę czasu, dzięki czemu nadal robi ogromne wrażenie. Później przyszedł czas na wskrzesicieli kraut-rockowych brzmień, czyli chicagowską formację Tortoise. David Pajo dołączył do zespołu na wysokości drugiego albumu, już po rozpadzie Slint i przyczynił się do powstania kolejnego arcydzieła doby lat 90., „Millions Now Living Will Never Die”. Muzyk miał jednak wiele nowych pomysłów, stąd zaczął udzielać się w The For Carnation. Potem skupił się na solowych nagraniach jako Papa M, będących wynikiem inspiracji dokonaniami Leonarda Cohena przefiltrowanymi przez stylistykę lo-fi. Jeśli dodać do tego udział Davida Pajo w Zwan, a więc projekcie znanego ze Smashing Pumpkins Billy’ego Corgana, to mamy nakreślony pełny obraz nieskrępowanej podziałami stylistycznymi wyobraźni artysty.

Najnowsze dzieło, zatytułowane po prostu „Pajo” jest kolejnym solowym wydawnictwem Amerykanina. Nie ma ono nic wspólnego z dokonaniami macierzystych grup, a więc Slint, Tortoise czy The For Carnation. Jest raczej kontynuacją tego, co można było usłyszeć na albumach sygnowanych nazwą Papa M. Dzieło wypełniają zatem utwory proste, najczęściej oparte na gitarze akustycznej i wokalu. Miejscami przypomina to „To Record Only Water For Ten Days” Johna Frusciante. Tak jak w przypadku wspomnianej przeze mnie płyty, mamy do czynienia z muzyką surową, brzmiącą jakby została nagrana na czterośladzie, a nie w profesjonalnym studiu nagraniowym. Ma to jednak ten urok, że kompozycje nie są obdarte ze swojej pierwotności. W przypadku „Mary Of The Wild Moor” jest to nawet wskazane. Brzmiący jak skrzyżowanie twórczości Leonarda Cohena z Bright Eyes porywa emocjonalną intensywnością, a zarazem uwidacznia brak jakiegokolwiek „szlifowania brzmienia”. W kilku fragmentach słychać też odniesienia do akustycznego oblicza Neila Younga. Tak jest choćby w przypadku „Manson Twins”, którego linia melodyczna jest niczym wyjęta część z albumu „After The Gold Rush”. Ogromnym atutem „Pajo” jest zatem jego melancholijny charakter, pozbawiony pierwiastka nieskończonego smutku i depresyjnego smęcenia.

Oprócz akustycznych kompozycji, które zdominowały najnowszy album współautora „Spiderland”, są jeszcze dwie, które na tle całości prezentują odrobinę inny charakter. „Baby Please Come Home” ze względu na gitarowe efekty oraz elektroniczne dodatki, wpisuje się w nurt lo-fi, w wersji mogącej przywodzić na myśl Neutral Milk Hotel. I choć nie jest to tego kalibru kompozycja co utwory składające się na „In The Aeroplane Over The Sea”, to stoi na przyzwoitym poziomie. Drugim utworem różniącym się od akustycznej reszty jest „Francie”. Trwający trochę ponad pięć minut fragment jest impresją dźwiękową, w pewnym stopniu nawiązującą do spokoju i łagodności, będących głównymi elementami muzyki ambient. Takie zakończenie albumu, niewątpliwie wpływa pozytywnie na jego odbiór, gdyż wcześniejsze, w znacznej mierze podobne do siebie kompozycje, mogą miejscami wywoływać znużenie.

Ostatecznie David Pajo po raz kolejny potwierdza, że jest jedną z najbarwniejszych postaci amerykańskiego alternatywnego rocka. Jego najnowszy album, choć pozbawiony wybitnych momentów, zwraca uwagę swoją prostotą i melodyjnością. Poziom jaki zaprezentował słuchaczom na „Pajo” z pewnością nie umywa się do najwybitniejszych dokonań jakie były jego udziałem, ale udowadnia, że w każdej stylistyce potrafi się odnaleźć. I robi to więcej niż dobrze.

Piotr Wojdat (5 sierpnia 2005)

Oceny

Piotr Wojdat: 7/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Średnia z 4 ocen: 7,25/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także