Ocena: 7

Delons

Wersja Z Napisami

Okładka Delons - Wersja Z Napisami

[Pomaton EMI; Marzec 2005]

Klimat polskiej rzeczywistości wczesnych lat 80. i związany z nimi polityczny, kulturowy i społeczny impas istotnie wpłynęły na świadomość muzyczną ówczesnego społeczeństwa. Muzyczny punkt wyjścia zdecydowanej większości zaangażowanych wykonawców stanowiły nawiązania do estetyki punkowej (często jego ortodoksyjne odmiany) czy też następnie post-punka, zimnofalowe zamknięcie, ale również i spory kawałek jamajskiego reggae. Przekaz słowny w swej istocie generalnie dotykał głównego problemu tamtych czasów – walki z systemem, popularnym Babilonem. W oczywisty sposób punkowa zadziorność i nacechowane ogromnym ładunkiem emocjonalnym słowo stanowiły dopełniające się elementy. Po 1989 roku, kiedy ideowe problemy żegnanego właśnie ustroju spotkały ideowe problemy drugiego, poczuliśmy tzw. smak wolności, który szybko zamienił się w przejaw tandety i spowodował zatracenie czujności postrzegania pewnych rzeczy.

Gdy The Smiths na nowo określili przynależność Anglii, a później The Stone Roses czy The Charlatans zredukowały nieznacznie wcześniejsze założenia, my wciąż dokonywaliśmy buntowniczego rozrachunku z przeszłością. Kiedy po północnej stronie kanału La Manche powtórka z rozrywki (czyt. z szalonych lat 60. i 70.) przeżywała swój na nowo odkryty come back, my - z krótką przerwą na ogłupienie grunge’m – zamienialiśmy bunt na popowy konformizm nowych czasów. Na więcej widać nie było nas stać. Tak więc, biorąc pod uwagę różne okresy i różne ich nazewnictwa, rozwój gatunków i ich nurtów, ukształtowany styl spod znaku Suede czy Pulp nie był w Polsce zjawiskiem na tyle interesującym, by uznać go za symbol, modę, a Oasis stawiać na równi z Nirvaną. Jedynymi tak naprawdę korzystającymi w prostej linii z brytyjskiej fali byli oczywiście Myslovitz, tworzący coś, co prasa powinna była ochrzcić mianem britpolo. Jednakże widoczne zainteresowanie propozycją Myslovitz nie przełożyło się na poznawcze zaangażowanie w twórczość znad Tamizy. W tym miejscu pojawia się swoistego rodzaju paradoks. Zauważmy, jak popularny był grunge, a ile polskich zespołów próbuje go wskrzeszać, i jak niepopularny był britpop, za którego zabrało się niewspółmiernie więcej kapel. Upraszczając, mamy więc dobrego przedstawiciela britpopu, a jego odpowiednika grunge’owego brak. Abstrahując od dogłębnego wartościowania propozycji samego zespołu, zauważyć należy, że grupa zrobiła rzecz dobrą – przedstawiła Polakom coś, co było priorytetem dla Brytyjczyków, dostaliśmy namiastkę zastępczą w opakowaniu z napisem „Teraz Polska”. Myslovitz prawie 10 lat stanowili enklawę wyspiarskiego sposobu grania, teraz taką enklawą wypadałoby nazwać same Mysłowice, z którego pochodzą także Delons.

Delonsi to niejako kontynuacja legendarnej lokalnej kapeli Generał Stilwell, która jeszcze przed britpopowym boomem postawiła sobie za cel zbliżenie publiczności dokonań takich grup, jak chociażby The House Of Love (na koncertach nowa grupa wykonuje m.in. świetny cover „Shine On”), The Auteurs czy wreszcie The Smiths. Znamiennym pozostaje też fakt, że założyciel i lider Generała, Marek Jałowiecki, był współautorem utworu „Peggy Brown”, który to został spopularyzowany i wyniesiony do rangi polskiego gitarowego hitu przez wiadomo kogo. Przez lata formacja dała się poznać niemal wyłącznie garstce lokalnych fanów, teraz - pod inną nazwą i w zmienionym składzie - debiutuje w klimacie kolejnych powrotów do czasów spod znaku „Definitely Maybe” czy „Dog Man Star”.

Cieszy niezmiernie, że wyspiarskie inspiracje dotykane są nie tylko na gruncie muzycznym. Za sprawą słów możemy bezpośrednio dowiedzieć się, co w latach 80., gdy u nas kształtowały się legendy Kultu czy Republiki, znajdowało się w głowach muzyków. „Bomby Na Anglię”, poprzez uwydatnienie wrażliwości prostego przecież przekazu, są nostalgicznym powrotem w młodzieńcze lata, kiedy w ich sercach królował Morrissey, audycje Kaczkowskiego prezentującego „The Queen Is Dead” były całym światem, a Delon na okładce trzeciej płyty The Smiths nieomal Bogiem. Tekst uzupełnia subtelny komentarz gitary akustycznej, który bardzo często gości na płycie, nie pozwala na długie momenty brzmieniowych zagęszczeń, ale nie jest to w żadnym razie minusem. Zresztą te akustyczne impresje oddalają nieco grupę spod jarzma korzeni brytyjskich, poszerzając nieznacznie krąg odbiorców płyty do fanów amerykańskiego alt-country (świetny „Kowboj Eugeniusz” i „Pozwól Popatrzeć Na Dolly Parton”), zatem miłośnicy Wilco, Smoga czy Pernice Brothers znajdą tu nutę dla siebie. Zgrabne lawirowanie pomiędzy oszczędnością przekazu a przebojowością na pewno spodoba się miłośnikom Coldplay czy Ocean Colour Scene. Charakterystyczny aspekt stanowi także element filmowy - wcześniej wspomniany Alain Delon, legendarny francuski aktor, jest dla formacji więcej niż składnikiem wypełniającym tekst – to ikona, ideowy przedstawiciel, łącznik z publicznością, stąd właśnie nazwa grupy, która jest hołdem złożonym francuskiemu kinu. Nawiązania francuskie to nie tylko postać słynnego aktora. „Paryż’ 68” przedstawia luźny zarys wydarzeń dotyczących napiętej sytuacji panującej we Francji w tamtym okresie. Doprawdy, cieszyć należy się z dobrze dokonywanych prób flirtu z koncepcją inną aniżeli powielane schematycznie tematy z zaklętego rejonu miłość – nienawiść, uskuteczniane permanentnie przez naszych wykonawców. Nie twierdzę, że Jałowiecki, który odpowiada za teksty, jest lirycznym ideałem, ale chwała mu za dobór zagadnienia i brak tylko i wyłącznie prostych skojarzeń. W „Wybieraniu Koloru” wokalnie udzielił się Przemek Myszor, podpora Myslovitz, który prócz stanowienia o sile muzycznej w nagrywaniu płyty, zajął się jej produkcją. A ta stanowi niezaprzeczalny atut całości (np. gitarowy, stonowany początek „40 Minut”), proporcjonalnie materiał wyważony jest bardzo dobrze, brzmienie klarowne, momenty akustyczne odpowiednio wyciszone, te bardziej rockowe, nawet w chwilach rzadkich sprzężeń, nie rażą trudno rozpoznawalnym rozwarstwieniem, a wprost przeciwnie – wszystko idealnie słychać.

Ukazanie się „Wersji z Napisami” skłania do zadania sobie pytania o tożsamość mysłowickiej sceny, o której już dziś – zachowując proporcje - możemy mówić jak o polskim Liverpoolu czy Manchestrze. Znamienne (dlaczego tak późno!), że odtwórczy przecież britpop, obecnie wydaje się tam niemal szczytować. A rok się jeszcze nie skończył – nowe płyty obiecują sami Myslovitz, Negatyw, rodzi się kolejny klon – Penny Lane, o którym wiemy na razie tylko tyle, że na debiucie chciałby połączyć wpływy Kasabian z Queens Of The Stone Age. I chociaż solidną, dobrze przyswajalną podstawę stylistyczną Rojek i spółka zbudowali już szmat czasu temu i utrwalili – z mniejszym bądź większym skutkiem – swój sposób grania, który w świadomości publiki jest łatwym punktem rozpoznawalnym, po latach posuchy coś jednak zaczęło się zmieniać. Przykładem są prawie wszystkie płyty, które ostatnio wyszły z mysłowickiej stajni: „Skalary” kojarzone z post-rockiem (boję się jednak, że to wypadek przy pracy), „Strona C” Korbowodu z nutą psychodelii czy właśnie „Wersja z Napisami”, która prócz cech britpopowych, przedstawia szersze pole interpretacyjne. Ta mysłowicka świadomość nie jest jednak rozwinięta na tyle, by już mówić o gatunkowej odmienności, za którą poszłyby głosy dotyczące odpowiednio innych przyporządkowań. Zresztą nie o nachalne szukanie nowego nazewnictwa powinno tutaj chodzić. Jeśli płyta Delons stanie się chociażby śladowym przyczynkiem do zrozumienia fenomenu na przykład Morrisseya, a ludzie przestaną kojarzyć britpop z tylko i wyłącznie łzawym, monotonnym zawodzeniem, będę więcej niż zadowolony.

Tomasz Łuczak (19 lipca 2005)

Oceny

Tomasz Łuczak: 6/10
Kamil J. Bałuk: 3/10
Średnia z 6 ocen: 5,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także