Brakes
Give Blood
[Rough Trade; 4 lipca 2005]
Muzyka alternatywna to taki dziwny twór. Sama alternatywa nie może istnieć w oderwaniu od czegoś, względem czego jest alternatywą. Poruszając się na gruncie metafizycznym moglibyśmy zdefiniować relację alternatywności, którą moglibyśmy połączyć pewne elementy, na przykład gatunki muzyczne. Powiedzielibyśmy wtedy, że muzyka alternatywna (ach to nazewnictwo!) jest alternatywna względem, dajmy na to, popu. Oczywiście relacja alternatywności byłaby wtedy bytem niesamodzielnym. Jednocześnie warto zauważyć, że alternatywność taka nie byłaby zwrotna (muzyka nie można być alternatywna względem samej siebie), za to byłaby prawdopodobnie przechodnia i niesymetryczna (w tym rozumieniu alternatywność, jako cecha, miałaby pewne poziomy nasilenia, i coś alternatywne dla alternatywy byłoby tym bardziej alternatywne dla popu; jednocześnie popu nie można by nazwać alternatywą dla alternatywy). Nie czynimy jednak w odniesieniu do muzyki takich założeń i bez dodatkowych wyjaśnień mówimy po prostu o muzyce alternatywnej, podświadomie rozumiejąc, o co tak naprawdę nam chodzi, a jednocześnie godząc się na pewną niejednoznaczność wynikającą z tego uproszczenia.
No dobrze, niech będzie, że w swoich wywodach posunąłem się o jeden krok za daleko. Wszystko to jednak miało zbudować grunt dla jednego zdania, które padnie już za chwilę. A brzmi ono mniej więcej tak: Brakes jest swego rodzaju alternatywą dla alternatywy. Dzięki wstępowi nie muszę już teraz tłumaczyć, że nie określam tym samym zespołu Brakes jako popowego, podobnie jak wielu innych kwestii, które (mam nadzieję) intuicyjnie już czujecie. Dlaczego właśnie tak należy traktować ów zespół? Wystarczy chyba powiedzieć, że w jego skład wchodzą bracia White z Electric Soft Parade, Eamon Hamilton z British Sea Power i Marc Beatty z The Tenderfoot. Pojawia się tu więc śmietanka coraz bardziej rozpoznawalnej sceny rockowej w Brighton (jeden z wyspiarskich serwisów określił ich nawet mianem Velvet Revolver brytyjskiej sceny niezależnej). Starzy znajomi (jeszcze z czasów pogrywania u progu kariery w tych samych klubach), skrzyknęli się i postanowili nagrać wspólnie album „Give Blood”, ukrywając się właśnie pod nazwą Brakes. Siłą rzeczy nasuwają się skojarzenia z takimi projektami, jak Desert Sessions, Wellwater Conspiracy czy Orquesta del Desierto. Skojarzenia, żeby nie było wątpliwości, dotyczące nie tylko okoliczności powstania grupy, ale także podejścia do własnej twórczości (zdystansowanego) i postawionych sobie celów (żadnych, jak mniemam, może poza dobrą zabawą).
Płyta „Give Blood” to niespełna pół godziny muzyki, często raczej szkiców niż pełnoprawnych, kompletnych dzieł. Muzycy postawili przede wszystkim na przekaz, mniej ważne stało się dla nich dopracowywanie szczegółów i poprawianie brzmienia. Utwory oparte są najczęściej na prostym, choć pomysłowym i chwytliwym motywie gitarowym. Bywa, że kończą się, zanim zdążą się na dobre rozkręcić, jak na przykład w „The Most Fun”. Czasem aż żal, że zespół nie zdecydował się rozwinąć jakiegoś ciekawego motywu w dłuższą kompozycję. Tam, gdzie udało się pociągnąć utwór dłużej niż dwie minuty, ujawniają się inspiracje, sięgające od brytyjskiej, gitarowej alternatywy ostatnich lat (co jest rzecz jasna dość oczywiste), poprzez obszary nieco psychodeliczne, kończąc aż za oceanem w niebezpiecznej bliskości muzyki country. Nie brak też przejawów nieskrępowanego poczucia humoru, którego przykładem może być kilkusekundowy paszkwil na Dicka Cheneya (Cheney, Cheney, Cheney! Don't be such a dick! - idę o każde pieniądze, że „dick” śpiewane jest z małej litery!). Najlepszy efekt kapela osiąga jednak dopiero wtedy, gdy decyduje się nieco przyspieszyć i podkręcić przestery. Wychodzi na to, że energiczny rock nie jest może bliski sercom chłopaków z Brighton, ale z pewnością najbardziej zaprzyjaźniony z ich gitarami.
„Give Blood” powinna spodobać się każdemu, kto potraktuje ją z podobnym przymrużeniem oka (albo przyklapnięciem ucha) jak sami jej twórcy. Jeżeli ktoś lubi słuchać muzyki siedząc na twardym krześle, w pozycji usztywnionej, do tego pod krawatem, niech nawet nie stara się zapamiętać nazwy wykonawcy. Z równowagi wytrąci go z pewnością już sama maniera wokalisty, który często pozwala sobie na piszczące, falsetowe wtręty podczas śpiewania. Z kolei każdy, kto jeszcze nie miał okazji zapoznać się z „The Decline Of British Sea Power” i „Holes In The Wall” (są jeszcze tacy ludzie w tym kraju?), powinien zapisać sobie w notesie nazwę Brakes. Tak na wszelki wypadek. Istnieje bowiem duża szansa, że po przesłuchaniu tych albumów, nabierze apetytu na dokładkę, a wtedy „Give Blood” będzie doskonałą dlań propozycją.