Ocena: 8

Sleater-Kinney

The Woods

Okładka Sleater-Kinney - The Woods

[Sub Pop; 24 maja 2005]

Na początku tej recenzji muszę wszystkich lojalnie ostrzec: nowa płyta kobiecej formacji Sleater-Kinney jest naprawdę mocna. Jest szorstka jak gruboziarnisty papier ścierny i ostra jak drut kolczasty. Można się o nią porządnie poharatać, więc radzę uważać. A teraz fakty. Po świetnie przyjętej przez fanów i krytykę płycie "One Beat", panie zniknęły na trzy lata, by pojawić się z nowym dziełem, nagranym dla nowej wytwórni - legendarnej Sub Pop. Nie wiem na ile budząca szacunek nazwa wydawcy wpłynęła na zmianę stylu zespołu, a na ile osobiste przeżycia i gniew gromadzący się pod powierzchnią umysłu. Jedno jest pewne: tak wściekłe, tak bezwzględne i tak zdeterminowane Sleater-Kinney jeszcze nigdy nie były. "The Woods" bije na głowę młodzieńczą bezkompromisowość debiutanckiej płyty S-K z 1995 r. Tu hałas i agresja są jak najbardziej świadome i dozowane z sadystyczną wręcz precyzją. Te trzy niepozorne kobiety stworzyły muzykę, jakiej nie zapomnicie. Zapnijcie pasy. Zaciśnijcie zęby. Będzie bolało.

"The Fox" zaczyna się brutalnie: sprzężenie zwrotne i morderczo przesterowany jazgot. Wokal Corin Tucker nie daje choćby cienia szansy na jedną z tych słodkich piosenek, jakimi dziewczyny czarowały przed paru laty. Takiej dawki skondensowanego hałasu nie słyszałem na żadnej tegorocznej płycie. Całość brzmi jakby przeszła przez zdezelowane, chrypiące głośniki. Szok i prawdziwe trzęsienie ziemi na początek. Podejrzenie, że to wcale nie wypadek przy pracy, potwierdza już następny utwór, "Wilderness". Kompozycja ma więcej lekkości i przynosi nadzieję, że może nie będzie tak ciężko, jak to zapowiadało pierwsze nagranie. Potem jednak panie pogrążają się w psychodelicznym chaosie, piętrząc dysonansowe dźwięki i gubiąc pierwotną linię melodyczną. Dotykamy sedna "The Woods". Sleater-Kinney zmieniły sposób budowania kompozycji. Kiedyś były to zwarte, proste i krótkie numery, łatwo wpadające w ucho, oparte na rozpoznawalnych motywach. Siódma płyta S-K przynosi trudne do zaakceptowania novum. Te piosenki powstawały na bazie improwizacji, eksperymentów brzmieniowych. Doskonałym tego przykładem jest trzeci na liście utwór "What's Mine Is Yours", mający zadatki na najbardziej przebojowy numer na płycie, ale... 2.10 na wyświetlaczu i - o Jezu - panie chyba nasłuchały się starych płyt Sonic Youth, bo zaczynają robić różne dziwne rzeczy z gitarami i wzmacniaczami. Pandemoniczne rozwinięcie trwa do 4.12, kiedy to powraca motyw z początku. Zamordowany przebój?

Czasem zdecydowanie przeginają. Jak w jedenastominutowym, wielowątkowym "Let's Call It Love". Albo w "Modern Girl". To niby tradycyjna akustyczna ballada. Jest melodia, są ładne linie wokalne. I kiedy już wydaje się, że będzie miło do końca, pojawia się On. Pan Przester. Obejmuje swymi zachłannymi ramionami wszystko: od wokalu, przez perkusję, gitary, aż po pogodne tony harmonijki ustnej. Och, boli... Jak dobrze, że jest jeszcze "Jumpers" - balsam na cierpiące serce. Doskonałe harmonie Tucker i Brownstein w cudownym dziewczęco niewinnym wstępie, który wreszcie rozwija się w prawdziwą, ułożoną od początku do końca według "starych" zasad piosenkę, najpiękniejszą piosenkę na płycie. Oto esencja muzyki S-K: w lewym głośniku nisko nastrojona gitara Tucker, w prawym wysoko grająca motyw przewodni Brownstein. Miarowe nabijanie rytmu Janet Weiss przechodzi w soczystą rozwałkę, kiedy utwór wpada w hipnotyczny czad, a za mikrofonem obie wokalistki uprzejmie ustępują sobie miejsca. Jest bardzo dobrze w "Entertain", w którym Tucker przechodzi samą siebie, charcząc jak kiedyś Courtney Love, i w "Rollercoaster", nagraniu odwołującym się do przeszłości S-K. Ta piosenka mogłaby się spokojnie znaleźć na "Call The Doctor". Melodyjny chórek zestawiony ze ścianą brudnego dźwięku - to robi wrażenie. I jeszcze "Steep Air". To potężne uderzenie gitar dosłownie ściera na miazgę. Zamykający płytę "Night Light" przytłacza swym ciężarem, ale pełen emocji głos Tucker unosi wysoko ponad chmury, ponad mrok i zadumę.

Czy musiało tak być? Z jednej strony na podziw zasługuje odwaga tria Tucker-Browstein-Weiss, że postanowiły nagrać tak radykalnie brzmiącą płytę. Z drugiej żal, że gdzieś zginęła lekkość, melodyjność i bezpretensjonalność, za które się je kochało i nadal kocha. Jedno jest pewne. "The Woods" to prawdziwy wstrząs. Emocjonalny i estetyczny.

Marceli Frączek (5 lipca 2005)

Oceny

Piotr Wojdat: 9/10
Kasia Wolanin: 8/10
Marceli Frączek: 8/10
Witek Wierzchowski: 8/10
Jakub Radkowski: 7/10
Kamil J. Bałuk: 7/10
Kuba Ambrożewski: 7/10
Przemysław Nowak: 6/10
Średnia z 25 ocen: 7,68/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także