Ocena: 5

The Coral

The Invisible Invasion

Okładka The Coral - The Invisible Invasion

[Deltasonic; 23 maja 2005]

Jeśli w pierwszej ćwiartce układu współrzędnych na osi poziomej zaznaczylibyśmy czas, a na pionowej poziom artystyczny, bardzo łatwo odnajdziemy funkcję, która zilustruje dotychczasową karierę The Coral. Ta zależność będzie miała wzór postaci f(x) = -1/x (narysujcie sobie). No bo prześledźmy bieg wydarzeń raz jeszcze. O wydanym trzy lata temu debiucie napisaliśmy już chyba wszystko, a płyta ma duże szanse być pod koniec dekady uznana za jej klasyk. „Magic And Medicine” nie potrafiło utrzymać takiego poziomu przez cały czas, ale miało niesamowite, głównie singlowe momenty. „Nightfreak And The Sons Of Becker” nie było już nadzwyczajne nawet przez chwilę, ale przynajmniej jakieś. Że „jakieś” oznacza w tym wypadku „chore psychicznie”, to już osobna rozmowa. Natomiast problemem nowej płyty jest to, że praktycznie mogłaby nie istnieć. To najbardziej nieszkodliwa i jednocześnie bezbarwna pozycja w dotychczasowym dorobku grupy. Recenzja „The Invisible Invasion” tak naprawdę mogłaby zamknąć się w zacytowaniu tego mało szczęśliwego w kontekście nijakości materiału tytułu. Kultowy internetowy tłumacz poltran.com przekłada go jako „Niewidzialne wtargnięcie”. Zaraz, jakie wtargnięcie? Było jakieś wtargnięcie?

Obiektywnie, odcinając się od wcześniejszych pozycji w dyskografii zespołu, trudno mieć do tej płyty większe pretensje. James Skelly ma przecież nadal świetny, być może najlepszy na Wyspach wokal, gitarzysta Billy Ryder-Jones wciąż brzmi porządnie, zachowały się wszystkie dotychczasowe znaki firmowe zespołu, jak stylizacja na retro-psychodelię, hammondy itd. Kłopot w tym, że przy braku zarzutów nie ma też „The Invisible Invasion” za bardzo za co pochwalić. Można jedynie ekscytować się samym faktem dalszego istnienia zespołu. Tym, że Skelly nie stracił głosu, Ryder-Jones nie zapomniał jak się gra, organów też im nikt nie podpieprzył. Nowymi kompozycjami podniecać się trudno. A tak nędznego otwarcia płyty jak „She Sings The Mourning” nie słyszałem dawno. To zresztą prawdopodobnie jeden z najsłabszych utworów, jakie kiedykolwiek napisali – trzy minuty wypełnione zupełnie niczym.

Jedną z najbardziej kuriozalnych opinii, jakie dane mi było czytać na temat „The Invisible Invasion” to ta, że jest to najbardziej singlowy album The Coral. Pomijając już fakt, że ciężko nagrać coś bardziej chwytliwego niż ich debiut, jest tu praktycznie tylko jeden prawdziwie przebojowy utwór. „In The Morning” nie jest wprawdzie nawet w połowie tak dobre jak „Don’t Think You’re The First” czy „Dreaming Of You”, jest prostą pioseneczką, która jedzie przez dwie i pół minuty na jednym motywie, ale przyznajmy: to naprawdę fajny motyw. Potencjalni następcy pierwszego singla to już bardzo średnie utwory. „Leaving Today” jest ładne, ale zbyt niemrawe, „So Long Ago” brzmi jak blada kalka „Leizah”, a „Cripples Crown” przez trzy i pół minuty nie jest w stanie wybrać kierunku rozwinięcia. Ocenę płyty minimalnie w górę podciągają dwa udane psychodeliki. „A Warning To The Curious” z powodzeniem łączy mroczną, tajemniczą aurę angielskiego wrzosowiska z oryginalną melodią. „Arabian Sand” to highlight płyty: mocarny riff, odważne solo gitarowe i świetny powrót utworu na wysokości trzeciej minuty.

Jest już dziś coś naprawdę bardzo bardzo niepokojącego w obserwacji, że każdy następny album The Coral przynosi coraz większe rozczarowanie. Stylistycznie zespół stoi w miejscu, melodycznie wydaje się wręcz cofać. Jeśli tak dalej pójdzie, kolejnego ich „wtargnięcia” być może w ogóle nie będzie nam się chciało wypatrywać.

Kuba Ambrożewski (3 lipca 2005)

Oceny

Kuba Ambrożewski: 6/10
Kasia Wolanin: 5/10
Przemysław Nowak: 5/10
Średnia z 12 ocen: 6,08/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także