Ocena: 7

Devin Davis

Lonely People of the World, Unite!

Okładka Devin Davis - Lonely People of the World, Unite!

[Mousse; 15 marca 2005]

„Jakże słodka jest samotność!” – stwierdził niegdyś William Cowper, słynący ze swej skłonności do depresyjnych nastrojów brytyjski poeta. „Jakże słodka jest samotność!” – mogą powtórzyć słuchacze Devina Davisa, żerujący na jego splinach, zmartwieniach i życiowych niepowodzeniach. Lecz jak tu nie czerpać przyjemności z cudzych nieszczęść, wiedząc, że źródłem najpiękniejszych, najbardziej szczerych dzieł artystycznych są z reguły wszelkiego rodzaju klęski uczuciowe, emocjonalne i duchowe. By zatrzymać się jedynie na współczesnej muzyce rozrywkowej, wymieńmy chociażby krążki „Gentleman” The Afghan Whigs i „Electro-shock Blues” Eels. Mówiąc o nich, często słyszy się empatyczne głosy współczucia i smutku. Lecz przez skrywaną głęboko – nomen omen - gruboskórność odbiorców, przebija się lubieżne delektowanie się efektami autentycznych tragedii artystów. Dla takich właśnie pasożytów (z podniesionym czołem przyznaję się do przynależności do nich), Devon Davis przygotował luźną wiwisekcję swojej przepięknie tragicznej samotności. Opowiada o niej w sposób bardzo lekki, wręcz gawędziarski, co jeszcze bardziej zawęża dystans pomiędzy współczuciem a rozrywką.

„Jakże słodka jest samotność!” – powiedział Cowper. Lecz dodał później - „Ale chciałbym mieć przyjaciela, któremu mógłbym to powiedzieć!”. „Lonely People of the World, Unite!” można odebrać jako swego rodzaju „gorącą linię”, łączącą Davisa z innymi samotnikami i pustelnikami. Z ogromną łatwością odnajduje on z nimi (z nami?) wspólny język. Otwierając album słowami „It’s hard to live in a basement/ and not get carried away” nawiązuje pierwszą, bardzo ważną nić porozumienia. ”It doesn’t make any sense/ to wait like water for the world to end/ on the night that we meet again” - dodaje później, subtelnie oddając odczucia wszystkich samotnych tego świata. I robi to w sposób bardzo autentyczny. Czy chcąc posłuchać referatu o samotności, znajdziecie kogoś bardziej kompetentnego od Davisa? Wątpię. Bo jak można nie uwierzyć człowiekowi, który w maleńkim studiu nagraniowym spędził dwa lata, samotnie nagrywając wszystkie partie wokalne i instrumentalne, sprawiając jednocześnie wrażenie obecności kilkuosobowego zespołu? Davis jest tu bezkonkurencyjny. Trudno uwierzyć, że ten album jest dziełem jednego człowieka.

Samotnie nagrywając i samotnie miksując, samotnie śpiewa o samotności. Czy to jednak nie przesada i nie nerwica natręctw? Otóż niekoniecznie. Davis sprawia wrażenie wytrawnego znawcy tematu, który na własnej skórze doświadczył wszystkiego, o czym opowiada. I tak, zamiast słuchać wykładu naszego rozrywkowego kumpla z roku, słuchamy wykładu profesora. Zamiast słuchać suchych wywodów astronoma, przysłuchujemy się wrażeniom astronauty. Zamiast oglądać „Milczenie Owiec”, spotykamy się na kawie z Hannibalem Lecterem. Łapiecie różnicę? Devin Davis potrafi bez ogródek, w bardzo zgrabny sposób przekazać swoje myśli i odczucia. Muzyka jest jego podstawowym pomocnikiem. „Lonely People of the World, Unite!” zawiera nagrania przepełnione popowymi, często bardzo energicznymi zagrywkami. Słychać tutaj dalekie echa twórczości Elvisa Costello („Paratrooper With Amnesia”), Counting Crows („Turtle And The Flightless Bird), chwilami łatwo wychwycić folkową stronę Bright Eyes („Cannons At The Courthouse”), a w pewnym momencie być zaskoczonym przez rock’n’rollowe, niesamowicie melodyjne i wybuchające energią „Moon Over Shark City”, przypominające trochę wczesnych Stones’ów, a trochę lekiego rocka z połowy lat ’90 (szczerze mówiąc, gdy tylko usłyszałem ten ostatni kawałek od razu wiedziałem, że ciężko będzie mi pozbyć się go z głowy przez najbliższych kilka dni). Mówiąc wprost, nie jest to melancholijne zawodzenie i użalanie się nad swoim marnym losem. Davis udowodnił za to, że miks gitarowego popu, rock’n’rolla i folku może być równie wzruszający i refleksyjny, jak niejedna płyta spod znaku autorskiej piosenki lyricznej.

Jeden z moich ulubionych momentów na płycie „Lifted, Or The Stroy Is In The Soil” Bright Eyes to ostatnia zwrotka „Waste Of Paint”, w której Connor Oberst przy pogodnych i lekkich akordach gitary, gorzko wyznaje swoje zagubienie i osamotnienie. Sprawia to niesamowite wrażenie. Podobnie czułem się słuchając debiutanckiego albumu Davisa. Lecz o ile na „Lifted...” stworzenie podobnego nastroju to zaledwie krótki epizod, tak u Davisa cały album aż kipi od podobnych zabiegów i cały czas trzyma każdego słuchacza w podobnym napięciu. Każdego, bo każdy z nas jest w jakiś sposób samotny. Dlatego z chęcią zmieniłbym tytuł tego krażka na „People of the World, Unite!”. Tak po prostu.

Łukasz Jadaś (2 lipca 2005)

Oceny

Średnia z 4 ocen: 6,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także