sx screenagers.pl - recenzja: Logh - A Sunset Panorama
Ocena: 9

Logh

A Sunset Panorama

Okładka Logh - A Sunset Panorama

[Bad Taste; 1 lutego 2005]

Szwedzi nie od dziś słyną z doskonałych podróbek muzycznych. Ich Kent czy The Hives brzmią bardziej brytyjsko niż wiele zespołów z Wysp. Trudno jednak nazwać te bandy ambitnymi. Logh penetruje nieco inne rejony. Ich muzyka jest bardzo bliska estetyce Sonic Youth. Krzywdzące byłoby jednak określenie epigoni Sonic Youth, bo też Logh znacznie bardziej panuje nad kompozycjami i trzyma w ryzach zapędy muzyków, natomiast niewątpliwie korzenie tej muzyki, a i niejednokrotnie pewne brzmieniowe schematy, są te same.

„A Sunset Panorama” nagrało siedmiu muzyków. Aż tylu, by osiągnąć tak skromny efekt – można by powiedzieć po pierwszym przesłuchaniu. Kolejne pozwalają uzmysłowić, jak ogromną pracę wykonali, by stworzyć dzieło kompletne, doskonale wyważone, niemal pozbawione słabych momentów. W tych piosenkach wszystko znajduje się na swoim miejscu. Jest tam, bo być musi. Nie ma ani jednego zbędnego dźwięku. A gdyby tego, czy innego zabrakło – utwory byłyby kalekie. Ta precyzja i ascetyczny wręcz umiar budzą uznanie. I choć nie jest to pierwsza płyta w dorobku Szwedów, to z pewnością najważniejsza, mająca szansę zapisać się w historii rocka chwalebnymi zgłoskami.

Po „String Theory”, ascetycznym gitarowym intro, zaczyna się prawdziwa uczta. Większość piosenek, jak następna, „Fell Into The Well”, zbliżona jest do brzmienia wymyślonego przez Sonic Youth. Te niepozorne, jakby przypadkowo wydobywane podczas strojenia gitar dźwięki, melodyjne zwrotki kontrastowane przez rozłażące się w szwach, monotonne fragmenty instrumentalne, po których następują powroty do zagubionej melodii, to właśnie esencja muzyki Logh. Dominują spokojne, senne utwory. Takie jak „A Sunset Knife Right”, gdzie głos Matiasa Friberga znika na dłuższe chwile, a o refrenie nie ma mowy. Czy „The Big Sleep” – w swej prostocie aż boleśnie piękny. Chwilami słyszymy tu tylko ciche muśnięcia strun i dyskretne buczenie wzmacniaczy. Albo „Ahabian” – ballada, w której ważną rolę odgrywa fortepian. Zespół osiąga kapitalny efekt w zaskakująco prosty sposób: Mattias śpiewa na tle ledwo słyszalnego podkładu, a kiedy milknie – wchodzi reszta instrumentów. Potem utwór rozwija się, dokładając do „bazy” coraz to nowe elementy, jak choćby nieco awangardowe, wręcz jazzowe solo na fortepianie. Logh potrafi też zagrać głośniej. „Destinymanifesto” to piosenka z pewnym potencjałem przebojowości, ale... Logh bezwzględnie dementuje tę nadzieję, wprowadzając do chwytliwego motywu fałszywą nutę. I choć początkowo cierpnie skóra, nie można im odmówić racji – ten zabieg osiągnął cel, pokazując gdzie panowie z Logh mają swoich, przywołanych na wstępie tej recenzji, pobratymców. „Asymmetric Tricks” oferuje niełatwe w odbiorze gitarowe pasaże przechodzące w chropawy motyw ozdobiony dźwięcznymi cymbałkami i śpiewem przypominającym manierę Thurstona Moore'a. „Bring On The Ether” – to oś płyty. Absolutnie porażający utwór. Brutalnie przesterowane gitary i potężnie brzmiąca perkusja budzą nieodległe skojarzenie. Shellac? Aż dziwne, że to nagranie zostało zarejestrowane w Sztokholmie, a nie w studiu Steve’a Albiniego... „My Teacher’s Bed” – a gdyby zaśpiewała tu Kim Gordon?

I jeszcze „Trace Back The Particle Track” – na tę piosenkę wszyscy czekaliśmy z utęsknieniem. Śliczny motyw gitarowy, potem narastający zgiełk, wyciszenie i przepiękny refren. Znowu celowo zepsuty, tym razem dłuższym wersem, który załamuje rytmikę tekstu, i znowu doskonały. Praktycznie nie ma tu słabych fragmentów, a każdy utwór jest klasą sam dla siebie. Tylko zamykający płytę instrumentalny „Exit” wydaje się zbędny. Prosty – zbyt prosty – kawałek zagrany na gitarze akustycznej niepotrzebnie psuje nastrój wywołany przez intrygujące brzmienie syntezatora Casio w „The Smoke Will Lead You Home”. Ale to naprawdę drobiazg.

„A Sunset Panorama” jest przejmującym świadectwem tego, że ambitna muzyka gitarowa jeszcze nie umarła. To, że w blasku reflektorów stoją teraz chłopcy przygrywający do tańca, wcale nie znaczy, że nie ma pięknej muzyki. Sprawdźcie sami i zweryfikujcie końcową ocenę. Która na pewno nie jest zawyżona.

Marceli Frączek (16 czerwca 2005)

Oceny

Marceli Frączek: 9/10
Średnia z 11 ocen: 7,09/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także