Black Lipstick
Sincerely Black Lipstick
[Peek-A-Boo; 1 marca 2005]
"Sincerely Black Lipstick" jest raczej typowym efektem biegunki twórczej, jaka całościowo zaatakowała Stany Zjednoczone te dobre kilka lat temu. Powstaje masa płyt, a wiele z nich jest naprawdę niezłych, a nawet, jak w przypadku tej, dobrych. Mało kto jest w stanie połapać się w tym wszystkim, wybór płyty jakiego się dokonuje często zachodzi w sposób przypadkowy.
Nie znałem wcześniej Black Lipstick i ciężko powiedzieć czy zareklamowanie ich jako łączących Sonic Youth, Velvet Underground i wczesne Talking Heads zachęcało czy odrzucało. Ważne, że przynajmniej w 2/3 było to określenie bardzo trafne. Wydaje się czasem, że zespół z Austin nagrał jakąś wariację na temat muzyki Sonic Youth, a w szczególności chyba ich "Sonic Nurse". Velvet Underground występuje natomiast w trzech postaciach: w czystej inspiracji samymi płytami kapeli, w wykorzystaniu osiągnięć Sonic Youth na polu przyswajania muzyki Lou Reeda i spółki do swoich potrzeb oraz przywołaniu Velvet Underground spreparowanego przez Yo La Tengo, szczególnie z "Painful". Należałoby wyjaśnić jeszcze jedno nieporozumienie – przyczepianie im łatki eksperymentatorów wydaje się srogim nieporozumieniem. Dwie wyżej wymienione nowojorskie kapele, owszem, były twórcze i innowacyjne. Tutaj o nowatorstwie nie może być mowy, natomiast uczciwie przyznajmy, że wynika to niejako z definicji uporządkowanego i inteligentnego grania, jakie uprawia Black Lipstick. Mamy do czynienia z sytuacją odworotną niż w przypadku opisywanych wcześniej przeze mnie Architecture In Helsinki – ich bezpretensjonalność nie pozwalała na przemyślną konstrukcję piosenek. Black Lipstick potrafią postawić na jeden motyw przewijający się przez cały utwór jak choćby w "Grandma Airplane". Taki prosty zabieg nie pozwala na rozejście się kawałka. Albo weźmy końcówkę "Throw Some Money At It" z doskonale rozprowadzonym fragmentem instrumentalnym.
Wokalistów na płycie udziela się dwóch i nie wiadomo czy pierwszy bliższy jest Thurstonowi Moore'owi czy drugi Tomowi Verlaine'owi. Ale to przecież nie problem, wiadomo, że z muzyką Sonic Youth i Television najlepiej brzmią właśnie te wokale. Osobną sprawą jest produkcja – sucha, szorstka, ale profesjonalna – wydaje się jakby każdy instrument miał coś do powiedzenia. Bo faktycznie ma, choć to niemal wyłącznie cytaty.
Cóż, czasem frazes brzmi najlepiej: gdyby ta płyta ukazała się 35 lat temu, byłaby wydarzeniem. Ale ukazała się w 2005 i przejdzie (przeszła) niezauważona. I ciężko o to mieć do kogokolwiek pretensje, mimo że jak mówi inny, jeszcze okropniejszy frazes, najczęściej odnoszący się do nowych Coldplayów, to płyta w ogóle nie oryginalna, ale bardzo urokliwa. Odwróćmy ten komunał by jego wymowę dostosować do recenzji: "Sincerely Black Lipstick" jest naprawdę fajne, lecz niestety całkowicie zerżnięte.