sx screenagers.pl - recenzja: Mercury Rev - Secret Migration
Ocena: 7

Mercury Rev

Secret Migration

Okładka Mercury Rev - Secret Migration

[V2; 17 maja 2005]

Mercury Rev istnieją na rynku muzycznym od piętnastu lat. Wprawdzie szersze grono słuchaczy (jeśli tak w ogóle można powiedzieć) dowiedziało się o nich na poziomie „Deserter’s Songs”, ale krytyka rozpieszczała ich już długo wcześniej. Byli wtedy młodzi, niezależni, grali pokręcone dźwięki i mieli nieprzeciętnie bogatą wyobraźnię. Jednak dopiero „Deserter’s Songs” uznano za płytę prawdziwie doskonałą, bajkę z innego świata, album który postawił ich w jednym szeregu z największymi. Trudno pisać o zawartości tego krążka i jego baśniowej aurze; trudno opisywać coś co jest nieopisywalne. To była ścieżka dźwiękowa do najpiękniejszego snu, jaki można sobie wymarzyć. Utrzymany w podobnym tonie „All Is Dream” to rozwinięcie konwencji, kolejne zachwyty krytyki, ale i pierwsze głosy, iż najwyższa pora coś zmienić. I oto w 2005 roku, cztery lata od wydania poprzedniej płyty, wracają.

Wymagania były spore, poprzeczka zawieszona niewiarygodnie wysoko. W gruncie rzeczy nie trzeba być prorokiem, by się domyślić, że każde ich nowe dzieło będzie porównywane z „pieśniami dezerterów”. Aby to zmienić panowie z Mercury Rev musieliby wykazać się nieludzkim wręcz talentem, a że ludźmi są z krwi i kości... Trochę jednak dziwi ignorancja krytyki w stosunku do tego albumu. Co z tego, że nie nagrali kolejnej rzeczy wybitnej, skoro nadal osiągają rejony dla wielu młodych kapel nieosiągalne.

„The Secret Migration” to trzynaście pieśni. Pieśni bajkowych, lecz nie stanowiących już tak zwartej całości. To raczej trzynaście oddzielnych historii, dosyć różnorodnych muzycznie. Zaczyna się od „Secret For A Song”. Dosyć głośny kawałek w porównaniu z ich ostatnimi dokonaniami. Charakterystyczny motyw fortepianu, mocniejsze uderzenia perkusji i nagłe uspokojenia, jakieś dziwne dźwięki w tle i ten głos; najpierw delikatny, później nieco bardziej zdecydowany, aż do dosyć hałaśliwego finału. I’ll tell you a secret, I’ll sell you my secret for a song – brzmi jak obietnica dla każdego słuchacza. Drugiego w kolejności – „Across The Ocean” - cechuje jeden z najpiękniejszych początków w historii zespołu. Niesamowicie brzmi tu wokal Jonathana Donahue. Nagle utwór przyspiesza, uwagę przykuwa rytm wyznaczony grą na fortepianie, schowany za dźwiękami gitar, perkusji i basu. Trochę szkoda że ten kawałek nie poszedł w kierunku wyznaczonym przez pierwsze, niezwykle piękne sekundy. „Diamonds” - z elektronicznym podkładem - w gruncie rzeczy nie odznacza się niczym szczególnym, w przeciwieństwie do „Black Forrest” – świetnego, znowu opartego głównie na rytmie wyznaczonym przez klawisze i perkusję, kawałku. To mogłaby być wizytówka tego jak dziś brzmi Mercury Rev. Podobnie jak w kolejnym, jak dla mnie najwspanialszym na płycie, niezwykłym, galopującym – „Vermillion” – w którym śpiew wokalisty znowu może przyprawić o mrowienie na plecach. I tak właściwie jest do końca, raz pięknie, innym razem jedynie przyzwoicie. Nieco hałaśliwy „Wilderness” wyróżnia się powrotem do bardziej tradycyjnej stylistyki, z kolei „In A Funny Way”, za sprawą lini wokalnej i specyficznej grze perkusisty, brzmi momentami jak jakieś nagranie Raveonettes z „Chain Gang Of Love”. „My Love” wyróżnia cudny tekst, a „Climbing Rose” (z urokliwym wstępem w postaci „Moving On”) robi wrażenie jakiegoś odrzutu z „All Is Dream”. W sumie chyba nic by się nie stało gdyby zabrakło tego kawałka w zestawie. Dynamiczny „Arise” raczej nie jest utworem, którego melodia zapada w pamięć (zadziwiające w porównaniu z ostatnimi dokonaniami grupy), w przeciwieństwie do „First-mother’s Song” – zupełnie nierealnymi, pięknymi dwoma minutami, w których liczy się tylko fortepian, cudny głos Donahue i ten niezwykły tekst: And the love you once thought, long faded out of view, was there all along, and right in front of you. And look at you now you’re flying too. You are flying too. To świetny moment na zakończenie, a jednak zespół zaserwował nam jeszcze króciutki „Down Pured The Heavens” - epilog wieńczący całość.

„The Secret Migration” nie jest albumem sięgającym poziomu poprzedniczek, ale może to i dobrze. Z muzyką jest chyba tak jak z kobietami – te idealne bywają śmiertelnie nudne. Jest to z pewnością wyzwanie dla tych, którzy pokochali kapelę głównie za dwa ostatnie wydawnictwa. Swoją drogą jeśli przeanalizujemy całą twórczość Mercury Rev i zauważymy jak bardzo zmienili się od czasu debiutu, przychodzi do głowy myśl, że być może ten album jest tylko momentem przejściowym, zapowiedzią jakichś bardziej radykalnych zmian stylu. W końcu ciągłe poszukiwanie to cecha prawdziwych artystów.

Przemek Skoczyński (2 czerwca 2005)

Oceny

Kuba Ambrożewski: 6/10
Marceli Frączek: 4/10
Średnia z 10 ocen: 6,1/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Tomasz T
[27 marca 2014]
Przeczytałem dopiero dziś ale to znakomita i wspaniała recenzja. Zgadzam się bardzo bardzo mocno z Autorem. Pozdrowienia.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także