Miłka Malzahn
Mapa
[Offmusic; 2004]
Jestem już w domu, czuję zmęczenie kolejnym dniem, migrena skutecznie zastępuje spokój, spieczone upałem usta nie pozwalają wydobyć żadnego słowa, zresztą po co, i tak nikt nie słucha, i tak nie mam ochoty na jałowe próby porozumienia, więc znajduję bezpieczną kryjówkę, która przynosi tak wyczekiwane ukojenie, i zaczynam kolejną muzyczną wędrówkę, poszukując wciąż nowych podniet świadczących o swoistej otwartości, które z kolei gromadzę w docierających zewsząd dźwiękach, ostatnio bardziej stonowanych, klimatycznych, przestronnych, zapominam na chwilę o scalającej wszystko potędze niedopowiedzeń dnia codziennego, w której tyle jasności ile w pustynnej fatamorganie, i zaczynam przed nocą raz jeszcze dzień, zachłystując się swobodą, którą dawno nie czułem, zapożyczam z niej słowa, które szepczą mi w głowie, wyraziste i inne niż ten muzyczny banał wokół, te znów raz uderzają z jazzową wrażliwością, nie natarczywie, lecz dekadencko swingując, innym razem współgrają z ciepłem elektroniki, tak dalekiej od sterylnego pozoru, i wiem już, że choć jutro powielanie pustego schematu znów stanie się regułą, to tu i teraz jest ważniejsze, że ta muzyczna mapa wyznacza skromnie nową, ciekawą definicję, daleką od sztampy, której tak łatwo obecnie ulec, i tym bardziej doceniam prostotę, z której emanuje nienachalna kobiecość, delikatna i krucha, tak bardzo dziś niemodna i zniekształcona, jest cierpliwa i konsekwentna, choć czasem zimna i trudna, ale przecież chodzi o wypośrodkowanie, o znalezienie wspólnego mianownika, by całość nie była jednorodna, by znów nie zadawać pytań i walczyć z samym sobą, czy aby coś zbytnio nie razi ogólnikami, które rozbiłyby wszystko, czy czasem nie trafiłem na coś, co dawno jest już nazwane, szczęśliwie pełna kolorów perspektywa odsłania przebojowość, początkowo zupełnie nie braną pod uwagę z powodu osobistej treści całości, zbyt osobistej, by zakładać istnienie tak odległej formy, ale nikt nie powiedział, że dogłębne przesłanie zakłada rezygnację z momentów luzu, przecież i ten odpowiednio dozowany stanowi wyznacznik jakości, więc znajduje tu swoje miejsce, kreśli cienką linię wytchnienia, ale jest potrzebny, by znowu wrócić w ferment wzruszeń i istotnych nawiązań, przewrotnych podtekstów i zwykłych, życiowych prawd, które mogą stanowić punkt wyjścia do dalszych rozważań, mogą, ale nie muszą, bo – chociaż brzmi to jak truizm – każdy znajdzie tu coś dla siebie, przystępna forma sprzyja bowiem dokonywaniu własnej selekcji, warstwa dźwiękowa nie razi jednorodnością, ale też zbytnią różnorodnością, co wpłynęłoby niechybnie na poczucie braku spójności, na szczęście jednak proporcje wyważone są idealnie, ani na moment granica percepcji nie zbliża się do regularnie powielanej ostatnio pretensjonalności w aspekcie przekazu, więc degustacja może trwać bez jakichkolwiek przeszkód i zapomina się o zmęczeniu kolejnym dniem, o migrenie skutecznie zastąpionej spokojem, spieczone upałem usta nie chcą już nic mówić, zresztą nie ma po co, bo wszystko zostało powiedziane, i nie musi nikt niczego słuchać, kolejny raz można zaszyć się w swojej kryjówce, która przynosi tak wyczekiwane ukojenie, i bezpiecznie zasnąć.