Ocena: 3

VHS Or Beta

Night On Fire

Okładka VHS Or Beta - Night On Fire

[Astralwerks; 21 września 2004]

Zespół, (którego nazwa ma swój rodowod w amerykańskim dylemacie z lat ’80), stara się wykombinować jak - grając na modłę wczesnego The Cure - zdobyć zaufanie współczesnego słuchacza. VHS Or Beta nie wie jednak o dwóch podstawowych sprawach: 1) nawet jeżeli posiadasz głos Roberta Smitha, nie oznacza to, że ludzie pobiegną do sklepu po twoją płytę; 2) nawet jeżeli nafaszerujesz piosenki aksamitną elektroniką sprzed dwudziestu lat, nie oznacza to, że odniesiesz taki sam sukces jak prekursorzy.

Wydaje się, że VHS Or Beta stara się tłumaczyć pop z lat ’80 na język obecnej dekady. Niestety, stojąc przed odwieczną alternatywą: tłumaczyć pięknie albo wiernie, zespół wybiera tę drugą opcję. Frontman z (fałszywą) skromnością stara się nie afiszować swoim głosem, a cały zespół sztucznie powstrzymuje się od jechania tylko na smithowskich wokalach. Brakuje tutaj zręczności we wprowadzaniu własnych pomysłów w życie, brakuje nawet koncepcji na zamaskowanie dosłownego papugowania. Brakuje iskry, którą przy podobnych zamierzeniach potrafiła wzniecić choćby Head Automatica na swym ostatnim albumie. Wymowa „Night On Fire” polega głównie na stosowaniu szeregu studyjnych zabiegów, co przeradza się w drastyczne przejaskrawianie. Zamiast słodkiej woni balsamu duszy czujemy tutaj zapach sterylnej konsolety, zamiast bicia serca słyszymy szum twardego dysku komputera. Wierzę w dobre intencje muzyków VHS Or Beta, bo przy odrobinie większym zaangażowaniu mogli nagrać co najmniej dobry album. Trzeba bowiem przyznać, że „Night On Fire” zaczyna się i kończy wyśmienicie. Otwierający płytę tytułowy utwór oraz następujący po nim „You Got Me”, rozbudzają nadzieję, która po kilku następnych kawałkach po raz kolejny okazuje się być jednak matką głupich. Stłumione gitary zaczynają szeptać gdzieś zza grubej warstwy pulsujących efektów rodem z automatu perkusyjnego. Wokal wydaje się być eksponowany na siłę. Album jest rozwlekany niemiłosiernie, choćby przez instrumentalne „Nightwaves”. Śpiewając “And we shout shout shout shout shout / To cure the silence” w “Alive”, zespół składa sygnaturę, którą nie sposób pochwalić się w towarzystwie. Krzyczą po to, by uzdrowić ciszę. Tymczasem może byłoby lepiej, gdyby tym razem swoje odchorowała? Po niezłym początku i nijakim środku, płyta kończy się za to rewelacyjnie. „Irreversible” stara się pozostawić dobre wrażenie. Doskonale zaplanowano aranżację: instrumenty żywe i elektronika współgrają na równych prawach, utwór rozwija się naturalnie i spontanicznie. Potraktujmy go jako nagrodę dla kogoś, kto przebrnął przez pozostałą zawartość krążka.

“Fireworks and sparks when the fever starts in your eyes tonight / Explosions of heat and electricity in the firefight” – słyszymy w “You Got Me”. Robi wrażenie, prawda? Spodziewając się fajerwerków i eksplozji możemy się jednak srodze zawieść. VHS Or Beta na „Night On Fire” podpaliła lont, lecz zapomniała o zainstalowaniu materiałów wybuchowych.

Łukasz Jadaś (21 maja 2005)

Oceny

Średnia z 3 ocen: 4/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także