Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach
Ósme Piętro
[Offmusic; 17 stycznia 2005]
Strzelili sobie pewnie najbardziej spektakularnego samobója w historii polskiej muzyki. Już sam „Kombajn”, do którego litościwie zwykło się skracać pełną nazwę zespołu, zdradza duży potencjał czerstwości. A co dopiero w połączeniu z „kurami” i „wioskami”. Ktoś powie: to jest tak złe, że aż dobre. Bzdura. Oglądałem kilka dni temu wywiad z muzykami British Sea Power, w którym przekonująco i obszernie wyjaśniali genezę swojej nazwy. Czy członkowie Kombajnu Do Zbierania Kur Po Wioskach potrafiliby nadać jakikolwiek sens temu zaściankowemu żartowi? Czy ten zespół nie mógłby się równie dobrze nazywać Snopowiązałka Do Ratowania Prosiaków Z PGR-ów? Chciałbym się mylić, ale to chyba pytanie retoryczne.
Ale mniejsza o nazwę – liczy się muzyka! Paradoksalnie, ulżyło mi kiedy skonstatowałem, że jest dość przeciętna. Bo gdyby przez samą głupotę zespołu Polska straciła szansę na pierwszych od czasu Myslovitz specjalistów od indie-piosenek z prawdziwego zdarzenia, załamałbym się. A nadzieje były. Jakieś półtora roku temu ujrzał światło dzienne utwór „Połączenia”, który miał wszystko. Wyluzowany, odważny gitarowy drive, psychodeliczną, ale zabójczą melodię, epicką końcówkę. Wszyscy zadawaliśmy po cichu pytanie: o czym to do cholery jest? Ale byliśmy pod wielkim wrażeniem, o tak, byliśmy gotowi wypuszczać ten numer w świat. Słuchając tegorocznych „Połączeń” nie mam już tej pewności. Przycięte z sześciu i pół do czterech minut, wygładzone, pozbawione tamtej zniewalającej, niewymuszonej świeżości – nie da się ukryć, że to już nie ten sam utwór. Wciąż naprawdę dobry, ale już nie ten.
„Ósme piętro” daje swoim obrońcom sporo argumentów. Płyta jest bezbłędnie wyprodukowana (Maciej Cieślak – i wszystko jasne), jest poprawnie zaaranżowana i zagrana, a dodatkowo w naszym kraju takie ciągnące w stronę lekkiej psychodelii, doprawione elektroniką britowe granie to rzadka sprawa. Pierwsze dwa aspekty podnoszą oczywiście ocenę debiutu Kombajnu. Na temat trzeciego „atutu” wszystko powiedział kilkanaście miesięcy temu nasz redakcyjny kolega Tomek: nie ma i nie będzie na Screenagers taryfy ulgowej dla polskich wykonawców. Jakkolwiek zespół ma spory potencjał, a jego przestrzenne brzmienie jest zawodowe, niestety brakuje tu dobrych kompozycji. Walory melodyczne utworów Kombajnu, poza niezłym otwarciem płyty (pierwsze dwa tracki), są z reguły naprawdę niskie. Budowane na jakimś niewyszukanym (a raczej wyszukanym na starych brytyjskich płytach) gitarowym motywie a’la Radiohead z okolic „The Bends” tudzież The Verve na „A Northern Soul”, piosenki z reguły maltretują go przez cztery minuty, czyszcząc pole przed beznamiętnie chrypiącym w klimacie Bena Gautrey z Cooper Temple Clause wokalistą Marcinem Zagańskim. Rozumiem, psychodelia, trans, te sprawy, ale to na wysokości szóstego czy ósmego identycznego kawałka robi się po prostu nuuuuudne. Wystarczy sprawdzić jak przyjemnie robi się na sam koniec, kiedy, zrywając z upartą monotonią, zamykają płytę akustyczną „Śnieżką”.
Wreszcie ponoć najtrudniejszy element twórczości zespołu. Tak mówią o tekstach Zagańskiego. Prawdopodobnie dlatego, że nikt nic z tego nie rozumie. Poziom abstrakcji tej poezji byłby dla mnie do zaakceptowania w umiarkowanych dawkach. Ale przetrawić 50 minut z linijkami w stylu „piesek który mówi na swetrze ma różową taśmę” i „jesteś moją mortadelą”? Jak? Owszem, zdarza się tu kilka sympatycznych zbitek słów czy nawet niepokojących nawiązań do kontrowersyjnych tematów (myslovitzowe „Białe kwity”, ze świetnymi gitarowymi akcentami zresztą). Generalnie jednak ciężko pozbyć się wrażenia, że większość tekstów jest niestety wymuszona i dopasowywana do ustalonej wcześniej konwencji. To męczy.
Nie no, „Ósme piętro” nie jest żadną wpadką. Odnoszę jednak wrażenie, że ci ludzie mogliby nagrać coś znacznie lepszego. Na razie jeśli chodzi o dobrą alternatywę, stanowią ją dla zespołu Coma. Ale „pożyjemy, zobaczymy”.
Komentarze
[16 marca 2016]