Architecture In Helsinki
In Case We Die
[Bar/None; 22 marca 2005]
Nie lubię takiego liźnięcia i wycofywania się zaraz potem, takiego wypływania w pełne morze i po godzinie zawijania do portu. Irytuje mnie też poza, która nakazuje być letnim, miękkim, och tak bardzo delikatnym, zwiewnym, niewinnym i bezpretensjonalnym. Architecture In Helsinki tracą tak wiele przez nie tyle niedobór umiejętności, ale przez strach i brak pomysłu.
Nie chcę powtarzać starej i nudnej gadki o tym jak to w naszym kraju odbierany jest pop. Szkoda na to czasu. Ale naprawdę w tej kategorii osiągnięto już tak bardzo wiele. By nie wymieniać już tych, co zawsze, wystarczy popatrzeć na twórczość The Zombies, XTC czy choćby już wiele od nich gorszych Flaming Lips. W tym momencie beztroska przestaje być argumentem w dyskusji, bowiem żadnej odwiecznej walki pomiędzy smutnymi rockowcami a wyluzowanymi popowcami już albo po prostu nie ma i liczy się tylko muzyka, a ta jest dobra, momentami bardzo dobra, ale nie tak świetna jak mogłaby być i to jest wobec "In Case We Die" zarzut najpoważniejszy.
Kiedy tylko Australijczycy zechcą złapać byka za rogi, wychodzi im to wyśmienicie. Weźmy chociażby takie "Wishbone" – przyspieszyli trochę tempa, ułożyli zgrabne harmonie, wszystko to oparli na chwytliwym motywie i nawet te wokale (zresztą brzmienie również), z okolic pomiędzy Mercury Rev, Saturday Looks Good To Me czy Broken Social Scene, jestem w stanie im wybaczyć, choć tej konwencji mam już serdecznie dość. Świetny jest też ciekawie zaaranżowany utwór tytułowy czy otwierający album "Neverevereverdid". Część niestety to wypełniacze, jak choćby "Tiny Paintings", który trudno traktować inaczej niż mało zabawne ćwiczenie (ta irytująca melodyjka!). Błahość "Rendezvous: Portero Hill" pozostawię bez komentarza.
To nie jest tak, że po każdej płycie oczekuję, że będzie nowym "Pet Sounds". Ale nie oznacza to, że nie oczekuję niczego, a takie trochę nic mi zaproponowali. Czy zamiast próbować wyglądać jak najdziwniej (patrz zdjęcie w dziale "Wywiady") nie mogłaby ta ósemka usiąść i ułożyć jakiegoś pomysłu na płytę? Myślę sobie co ja bym spróbował zrobić na ich miejscu. Może bym spróbował połączyć te piosenki w jakies medleye, może bym wyostrzył co nieco niektóre motywy, nadał im jakiś bardziej szlachetny ton, może pobawiłbym się w jakąś klamrę spajającą płytę, nie wiem, nie wiem, ale od razu widzę, że można było z tym materiałem zrobić wiele więcej. Ocena jest wysoka, bo i większość piosenek jest naprawdę fajna i broni się w kategorii bezpretensjonalnego, nieskrępowanego, wesołego, postbeachboysowego indiepopu. Tyle że taka konwencja, której wszystkie mielizny usłyszeliśmy na "Every Night" Saturday Looks Good To Me, okazuje się artystycznie bardzo ograniczona. Mają talent by wyjść z wygodnie urządzonej nory i zdecydować się na konfrontację ze sztuką. Może polegną, ale przynajmniej spadną z wysokiego ko... O czym ja mówię. Znam takie zespoły. Za trzy lata będziemy (a właściwie będziecie) słuchać ich piątego albumu, identycznego jak wszystkie poprzednie.