Ocena: 6

Black Nielson

Current Sunlight

Okładka Black Nielson - Current Sunlight

[Low Transit Industries; 18 kwietnia 2005]

„Oto jeszcze jedna ofiara krwiożerczego brytyjskiego rynku muzycznego” – chciałoby się powiedzieć. „Kolejny zespół, któremu nie poświęca się nawet 1/10 uwagi, jakiej jest wart. Jeszcze jedna wartościowa grupa, która musi desperacko walczyć o wydanie płyty”. Black Nielson istotnie mają już dziś na koncie trzy godne polecenia albumy (w tym jedno małe dziełko „The Seahorse Boe”), a mimo to pozostają bandem w praktyce anonimowym. Słuchając „Current Sunlight” można jednak prawie nabrać przekonania, że w ich przypadku nisza jest w większym stopniu świadomym wyborem artystycznym, niż efektem marketingowej klapy.

Trzeci w dorobku sympatycznego kwartetu krążek to odcięcie się od większości dotychczasowego dorobku grupy, wybranie ścieżki, którą swego czasu podążyło np. Mercury Rev. Ślady po zgiełkliwych, wychodzących z tradycji najlepszego amerykańskiego indie-rocka gitarach zostały pieczołowicie i niemal do końca zatarte. „Current Sunlight” jest płytą popową w pierwotnym i najszlachetniejszym tego słowa znaczeniu, czerpiącą obficie z klasycznego dziedzictwa The Beach Boys. Nieśmiałą, nieco zastraszoną, ale urokliwą wersją „Smile” przefiltrowanego przez wrażliwość alt-country. Najnowszą z definicji „białego soulu”. Albumem, który nie brzmi jak żaden inny wydany w roku 2005.

„Current Sunlight” tworzy swój własny, mały świat. Nagrany na wybrzeżu kornwalijskim, potrafi perfekcyjnie odtworzyć atmosferę portowej burzy („Any Old Port In A Storm”) czy hawajskiej plaży (dźwięczna końcówka „Without You”). Króciutki, ledwie półgodzinny krążek spina klawiszowo-wokalna klamra „I’m Happy Here With You” – w niespełna minutowym openerze poprowadzona infantylnym motywem, w finale prawdziwie poruszająca smutną acz przewrotną beachboysowską harmonią wokalną. Pomiędzy dostajemy siedem przewrażliwionych, kruchych kompozycji, które z każdym kolejnym przesłuchaniem darzy się coraz większą sympatią i uczuciem. Przy sadcore’owo-akustycznej balladzie „Love Song To Chan Marshall” można się nawet poważnie wzruszyć. I choć brakuje hymnu na miarę „Dead Lucky” czy „Conflict K”, uczucie niedosytu minimalizują arcyciekawe zabawy z rytmiką („Without You”), ciepłe, przejmujące melodie (druga część „Don’t Fear The Pheasant”), nieszablonowe podejście do instrumentarium (klawikord, hammond i inne organy) i architektury kompozycji (próżno tu szukać typowego schematu zwrotka-refren-zwrotka-refren).

Jest tylko jeden problem – takie granie nie ma dziś szans i prawa wyjść z komercyjnego podziemia. Bo Black Nielson nagrali płytę ze smutnymi melodiami na słoneczny dzień. Kto poza paroma dziwakami potrzebuje takich rzeczy?

Kuba Ambrożewski (1 maja 2005)

Oceny

Kuba Ambrożewski: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Średnia z 5 ocen: 7,2/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także