Ocena: 6

Queens Of The Stone Age

Lullabies To Paralyze

Okładka Queens Of The Stone Age - Lullabies To Paralyze

[Interscope; 22 marca 2005]

Trudno powiedzieć, czy w czasie oczekiwania na nową płytę Queens Of The Stone Age przeważały obawy, że nowe dzieło nie udźwignie ciężaru sukcesu poprzednika, czy zdania, że zespół udowodni swoją wielkość kolejnym znakomitym materiałem. Czas pokazał, że w pewnym stopniu obydwa fronty miały rację. „Lullabies To Paralyze” nie dorównuje krążkowi sprzed dwóch i pół roku. Potwierdza jednak, że era stonerowców na scenie rockowej jeszcze się nie skończyła i że grupa ma potencjał, aby nagrywać kolejne solidne albumy.

Im dłużej słucha się nowej płyty QOTSA, tym bardziej utwierdza ona w przekonaniu, że to wszystko już było, że właściwie zespół nie ma prawie nic nowego do zaoferowania. „Medication” to w praktyce gorsza wersja „Go With The Flow”. „Everybody Knows That You’re Insane” to, pominąwszy liryczny wstęp a la Audioslave, druga część “First It Giveth”. Świetna, ale mimo wszystko gorsza od pierwszej. Zapożyczony z ostatniej odsłony„Desert Sessions” (a jakże!) kawałek „In My Head” brzmi gorzej niż w oryginale, a to jak do tej pory się nie zdarzało. Przerwanie dynamiki i wyciszenie utworu „Someone’s In The Wolf” to patent wykorzystany już w „God Is In The Radio”. Nawet wyjątkowo nośny i medialny singiel „Little Sister” nie może się równać z pierwowzorem, czyli „No One Knows”. Utworów tych rzecz jasna nie należy spisywać na straty, bowiem jest to kawał porządnego, porywającego hard-rocka. W świetle poprzednich dokonań Queensów robią one jednak słabsze wrażenie i uświadamiają, że „Lullabies To Paralyze” to w większości nieudana próba nagrania czegoś na kształt „Songs For The Deaf 2”. W nieznacznej większości, bowiem są tu również chwalebne wyjątki. O nich jednak za chwilę...

W porównaniu z poprzednim albumem niestety można również dostrzec regres jeśli chodzi o warstwę muzyczną. Zespół utracił to, co było ogromnym atutem „piosenek”, czyli zdecydowaną i mocną sekcję rytmiczną. W efekcie na „kołysankach” perkusja i bas przeważnie są już tylko tłem dla prowadzonych gitarami kompozycji. Brak Dave’a Grohla przejawia się zwłaszcza w ostrzejszych utworach na płycie, w miejscach, gdzie poprzednio byliśmy miażdżeni jego niesamowitymi partiami na bębnach. Jego absencja jest jednak dość naturalną konsekwencją ewolucji zespołu. Dużo bardziej bolesna wydaje się nieobecność Nicka Oliveri – jednego z dwóch filarów Queens Of The Stone Age. Po jego odejściu z zespołu (a właściwie wyrzuceniu go za narkotyki i imprezowy styl bycia przez aniołka Josha) nie ma już komu ryknąć do mikrofonu w momencie, kiedy delikatny wokal Homme’a niepotrzebnie ugrzecznia brudny i hałaśliwy kawałek. Swoją drogą brak Nicka odbije się zapewne nie tylko na jakości muzyki, ale również występów grupy na żywo (jeśli ktoś nie wie co mam na myśli, to odsyłam w tym miejscu do teledysku „First It Giveth”).

Kilka momentów na płycie na szczęście wybija się poza ograne już schematy. Zaznaczam od razu, że niekoniecznie na plus. Grunt, że wprowadzają one do materiału pewne urozmaicenie i element niespodzianki. Do nich z pewnością można zaliczyć „I Never Came” – spokojną balladę o ładunku lirycznym rzadko spotykanym w takim natężeniu u Queensów. Innymi jasnymi punktami są transowy i monotonny, oparty na silnie dysonansowych akordach „The Blood Is Love” oraz skoczny i niespodziewanie wesoły „Broken Box”. Niezłe jest także spokojne zakończenie albumu w postaci „Long Slow Goodbye”. Słabo wypada natomiast psychodeliczny „Skin On Skin”, zbliżający się do pozostającego na granicy strawności stylu sludge oraz nużący „You’ve Got A Killer Scene There, Man...”. To niestety także wpływa niekorzystnie na wizerunek albumu jako całości. Obok kilku naprawdę udanych, przebojowych numerów QOTSA umieścili udziwnione, psychodeliczne i ciężkie kompozycje, które powodują, że płyta staje się nieznośnie niespójna. Tak to już jest - kiedy chce się jednocześnie stać jedną nogą w melodyjnym rocku, a drugą eksplorować ciężkie obszary progresywne, trzeba się liczyć z możliwością skończenia w szpagacie. Czy Homme i spółka byli na niego gotowi?

Pomimo drobnych niedociągnięć płyta „Lullabies To Paralyze” robi raczej pozytywne wrażenie. Po prostu oczekiwania co do niej były znacznie większe i te z pewnością nie zostały w 100% spełnione. Z płytą można się z czasem osłuchać i można się do niej przyzwyczaić. Dość łatwo też nauczyć się, które kawałki przeskakiwać, a które zostawić żeby „leciały”. Ich dobór to oczywiście kwestia gustu. Wątpię natomiast, aby poza prawdziwymi fanami zespołu znalazła się duża grupa słuchaczy, którzy „kołysanek” będą słuchać od pierwszej do ostatniej nuty.

Przemysław Nowak (30 marca 2005)

Oceny

Krzysiek Kwiatkowski: 8/10
Marceli Frączek: 6/10
Piotr Wojdat: 6/10
Przemysław Nowak: 6/10
Średnia z 35 ocen: 6,97/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także