Aarktica
Pure Tone Audiometry
[Silber Records; 10 marca 2003]
Aarktica to przede wszystkim Jon DeRosa... Kolejny artysta, który mimo wielkiego talentu, pozostaje na uboczu... Właśnie ukazuje się trzecia płyta tegoż projektu Jona (jeżeli nie liczyć wydanego w roku 2001 minialbumu Morning One)... Stanowi ona jednocześnie powrót pod skrzydła wydawcy pierwszej płyty - Silber Records...
Out To Sea - nerwowy rytm i ten cudowny dwugłos damsko-męski... ta pani wspomagająca tu Jona to Lorraine Lelis... tak brzmiałoby Sigur Ros gdyby w swoim składzie miało kobietę... pełna harmonia...
The Mimicry All Women Use - czyżby zagubiona piosenka Marka Hollisa i jego Talk Talk... o końcówce nie wspomnę, bo to całkowite mistrzostwo świata... najważniejszy moment płyty... tzw. gwóźdź programu...
Snowstorm Ruins Birthday - czy tak grałoby Slowdive gdyby zespół Neila Helsteada nie dokonał żywota?... nie wiem... wiem za to, że piękne...
Ocean - pojawia się głos... męski, dopiero potem żeński... bo przecież Ewa powstała z żebra Adama.... a potem te piękne smyki... pop w najczystszej i najszlachetniejszej formie... o niebo lepsze od delgadosów i innych bellów i sebastianów...
Big Year - muzyka dla hydraulików... a z kranu woda kap kap kap...
Water Wakes Dead Cells - czy można zabrzmieć jak Einsturzende Nuebauten i pozostać sobą... można...
Williamsburg Counterpoint - ponad dwanaście minut muzycznego transu... i znowu te smyki... i znowu ta gitara, której nie powstydziłby się J. Mascis...
Filozofia działalności Silber Records zamyka się w czterech słowach... monotonia... miłość... apatia... dźwięk... te 4 słowa na pewno oddają również to, co znalazło się na tej płycie... ja od siebie dodałbym jeszcze dzikość serca... ale taką bardzo podskórną...