Low
The Great Destroyer
[Sub Pop; 25 stycznia 2005]
W roku ubiegłym zespół Low obchodził okrągłą rocznicę dziesięciolecia istnienia. Z tej okazji muzycy tego slow-core’owego trio opublikowali box zatytułowany „A Lifetime Of Contemporary Relief: 10 Years Of B-Sides & Rarities”. Znalazły się na nim nagrania trudno dostępne, wcześniej niepublikowane, a także wersje demo utworów pochodzących z regularnych wydawnictw grupy. Kilka miesięcy później Alan Sparhawk, jego partnerka życiowa Mimi Parker i Zak Sally podpisali nowy kontrakt z wytwórnią Sub Pop, ogłaszając wydanie premierowego materiału na styczeń 2005 roku. Zapowiadany jako wyjątkowo przebojowy i zdecydowanie rockowy z pewnością wywoływał zdziwienie wśród zwolenników wczesnego oblicza grupy. Z drugiej strony mógł budzić nadzieje na to, że Low uda się stworzyć nową jakość brzmieniową i nagrać album choćby w części dorównujący klasycznemu już „I Could Live In Hope”. Mogło tak być, zwłaszcza, że zespół utrzymywał wysoki poziom artystyczny na niedawnym „Things We Lost In The Fire” z 2001 roku.
Ostatecznie na „The Great Destroyer” znalazło się 13 kompozycji. Większość utrzymana w charakterystycznym, powolnym tempie, tylko od czasu do czasu przeplatana jest utworami pogodniejszymi i bardziej żywymi. Już pierwsze zetknięcie z zawartością dowodzi o slow-core’owych korzeniach Low. Otwierający „Monkey” jako początek albumu może wydawać się bardzo obiecujący. Monotonny rytm bębnów, przestrzenne brzmienie i odrobinę mroczna atmosfera sprawiają, że kompozycja przykuwa uwagę. „California” to już Low w wersji pogodnej i w znacznym stopniu przebojowej, gdzie interesująco wypadają wzajemnie uzupełniające i przenikające się harmonie wokalne Mimi Parker i Alana Sparhawka. „Everybody’s Songs” na tle poprzednich kompozycji wyróżniają „przybrudzone” partie gitary. Następny „Silver Ride” jest już jednak utworem, o którym nie sposób napisać nic pozytywnego. Zbyt rozlazły i monotonny motyw po prostu nie zapada w pamięci. „Just Stand Back” to kolejny przebojowy fragment „The Great Destroyer”. Choć nie wywołuje już tak pozytywnych wrażeń jak wspomniane wcześniej „California” to i tak wypada interesująco. „On The Edge Of” można odbierać jako muzyczny hołd dla Neila Younga. Takie skojarzenia budzi przede wszystkim charakterystyczne, lekko przesterowane brzmienie gitar typowe dla dokonań Kanadyjczyka z zespołem Crazy Horse. Kolejny na płycie „Cue The Strings” to bezbarwny, melancholijny utwór, którego cechą przewodnią jest kompletny brak pomysłu na intrygującą melodię. Podobnie jest zresztą w przypadku następującego po nim „Step”. „When I Go Deaf” jest już znacznie lepsze. Rozpoczyna się od dźwięków akustycznej gitary, by w drugiej części zaskoczyć słuchacza gitarowym hałasem, lokującym się gdzieś pomiędzy twórczością Neila Younga, Yo La Tengo a dokonaniami Eleventh Dream Day. Trwający ponad 7 minut „Broadway (So Many People)” ze względu na długość może budzić skojarzenia z najlepszym utworem Low z ich debiutu, „Lullaby”. Kompozycyjnie jest jednak jego zaprzeczeniem, nie mając nic wspólnego z przepełnionym smutkiem wspomnianym utworem.
Jako całość „The Great Destroyer” jawi się jako dzieło poprawne, odrobinę wybijające się ponad szarą przeciętność. Niestety na tle wcześniejszych dokonań, takie utwory jak „Cue The Strings” czy „Silver Ride” prezentują się po prostu blado. Zbyt wiele jest też fragmentów przeciętnych, nic nie wnoszących do dotychczasowej twórczości zespołu. Nawet harmonie wokalne Mimi Parker i Alana Sparhawka nie wypadają na tyle przekonywująco, co na „Things We Lost In The Fire”, o „I Could Live In Hope” czy „Long Division” nie wspominając. Z tego też względu nowy album Low, pomimo finalnie pozytywnej oceny i kilku wyróżniających się fragmentów, może rozczarować niejednego zwolennika slow-core’owych dźwięków.