Pinback
Summer In Abaddon
[Touch & Go; 12 października 2004]
Kto z nas nie lubi niespodzianek, zwłaszcza tych przyjemnych? Płyta mało znanego Pinback jest właśnie taką niespodzianką. Wartością dodaną do ubiegłego roku, nieoczekiwanym bonusem, nagrodą za dobre sprawowanie. Jeśli miałbym umiejscowić jakoś muzykę graną przez Pinback, to wymieniłbym następujące nazwy: Spoon, Cake, Sparklehorse. Podobnie jak u tych wykonawców, dla chłopaków z Pinback ważne jest brzmienie uzyskane podczas żmudnych prób w studiu. To majstrowanie przy dźwiękach przynosi jednak świetne efekty: piosenki zawarte na płycie „Summer In Abaddon” to małe dziełka sztuki, pełne ujmujących, lecz wymagających odkrycia smaczków i odcieni. Staranna produkcja nie oznacza na szczęście „przeprodukowania” i sterylizacji dźwięku. Choć pierwszy kontakt z muzyką może wywołać reakcję, że dużo w niej elektroniki, to następne przesłuchania wyprowadzają z błędu. Tak naprawdę klawisze nie odgrywają dużej roli. To muzyka w gruncie rzeczy bardzo tradycyjna, tylko tak sprytnie skonstruowana, że brzmi bardzo nowocześnie.
Kompozycje utrzymane są w średnim tempie, nie ma tu żadnych galopad czy grożącej utratą słuchu kanonady dźwięków. To informacja dla tych, którzy Pinback kojarzą ze sceną emo. Te echa przeszłości są już bardzo, bardzo odległe, choć tu i ówdzie słyszalne. Piosenki początkowo nie robią zbyt wielkiego wrażenia, jednak częste słuchanie przynosi coraz to nowe odkrycia: a to ukryta głęboko partia gitary, ciekawy klawiszowy pasaż, przybrudzone brzmienie basu, umiejętnie zastosowany pogłos, delikatne muśnięcia strun kostką, które zostawiło swój ślad na taśmie. Koniecznie zwróćcie uwagę na „Sender” ze świetnym, nieco desperackim wokalem, dynamiczny „Syracuse”, stonowany „This Red Book” i „AFK” sposobem śpiewania kojarzącym się z Perry Farrellem. Na miano hitów albumu zasługują „Fortress” z fenomenalnym tanecznym refrenem i „Soaked”, w którym klawiszowy ambient zalicza zaskakujące przejście z nisko grającą gitarą w stylu Red Hot Chili Peppers. Wreszcie mój absolutny numer jeden na „Summer In Abaddon”: „3x0”. To zaraźliwie melodyjna kompozycja z pięknym rozwinięciem z fortepianem w roli głównej. Produkcyjny majstersztyk, jedna z tych piosenek, które wpadają w ucho od pierwszego przesłuchania i zostają w głowie na zawsze.
„Summer In Abaddon” to nie jest płyta na listy przebojów. To smakołyk, którym będą się cieszyć nieliczni, wtajemniczeni. Jeśli jest ktoś, kogo bardzo lubicie, dajcie mu tę płytę w prezencie. Na pewno się ucieszy.