Ocena: 8

The 90 Day Men

Panda Park

Okładka The 90 Day Men - Panda Park

[Southern; 2004]

Konsekwencja, rozwój brzmieniowy w oparciu o nowe fascynacje muzyczne oraz chęć nagrywania stopniowo coraz lepszych albumów długogrających to podstawowe aspekty, którymi wydają się kierować muzycy 90 Day Men. O ile debiut „(It (Is) It) Critical Band” można było uznać za dzieło nie więcej niż dobre to już kolejna płyta Amerykanów zdumiewała zaskakującymi zmianami stylistycznymi a także wyższym poziomem zawartości. Po dwóch latach pojawia się trzecie wydawnictwo grupy, zatytułowane „Panda Park”. I trzeba przyznać, że jest ponownie lepsze od poprzednich dokonań.

Oczywiście niewątpliwy wpływ na taką kolej rzeczy ma cały zespół, ale gdyby nie Andy Lansangan to historia mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Być może swoje początkowe fascynacje amerykańskim noise-rockiem (ze wskazaniem na Big Black, Jesus Lizard i Shellac) oraz post-hardcore’m w stylu Fugazi, 90 Day Men przelaliby na kolejne albumy. A tak zamiast świdrującego, gitarowego hałasu otrzymujemy drugą z kolei płytę będącą wypadkową fascynacji dokonaniami Slint czy June Of 44, wzbogaconych wspaniałymi, melancholijnymi partiami fortepianu w wykonaniu wspomnianego wcześniej Lansangana.

„Panda Park” składa się z 7 kompozycji, z czego „Sequel” (głównie ze względu na krótki czas trwania) można uznać za przerywnik między kolejnymi utworami. Otwierający „Even Time Ghost Can’t Stop Wagner” jest znakomitym przykładem, w jaki sposób zespół porusza się wokół głównego motywu utworu. Muzycy 90 Day Men czynią to niezwykle umiejętnie. Rozwijające się partie fortepianu idealnie współgrają z rytmem, jaki nadaje perkusista, Cayce Key. Od czasu do czasu na drugim planie pojawia się też gitara, a wokalizy Briana Case’a nadają kompozycji piosenkowy charakter. Podobnie jest w przypadku „When Your Luck Runs Out” oraz „Chronical Disorder”. Od strony instrumentalnej zespół pozwala sobie na eksperymenty, zmiany tempa, ale nie zmienia to faktu, iż obcujemy przede wszystkim z pięknymi, melancholijnymi utworami. W „Too Late Or Too Dead” interesująco wypada wokalista, Brian Case. Jego barwa głosu przywodzi na myśl Thoma Yorke’a z Radiohead, z tą jedną różnicą, że nie jest tak neurotyczna. Na tle całości zdecydowanie słabiej wypada „Silver And Snow”. Napięcie utworu budowane jest jakby bez przekonania, a przetworzony komputerowo wokal może dodatkowo drażnić słuchacza. Zakończenie jest już znacznie lepsze. „Night Birds” to jedyny, trwający ponad 8 minut instrumentalny fragment „Panda Park”. Poraża przestrzenno-psychodeliczną aurą oraz płynnie zmieniającą się dramaturgią.

„Panda Park” to intrygująca, muzyczna przygoda pełna niespodzianek i niezapomnianych wrażeń. To także podróż po krainie niezwykłej wrażliwości płynącej z głębi serca. Melancholijne krajobrazy, psychodeliczna przestrzenność kompozycji sprawiają, iż zdecydowanie warto wziąć w niej udział.

Piotr Wojdat (28 listopada 2004)

Oceny

Piotr Wojdat: 8/10
Przemysław Nowak: 8/10
Marceli Frączek: 7/10
Średnia z 12 ocen: 6,83/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także