sx screenagers.pl - recenzja: Feist - Let It Die
Ocena: 7

Feist

Let It Die

Okładka Feist - Let It Die

[Polydor; 18 maja 2004]

Postać Leslie Feist prawdopodobnie kojarzona jest tylko przez tych najbardziej spostrzegawczych. Wokalistka bowiem znana jest raczej z gościnnych udziałów na płytach innych wykonawców, niż swoich solowych dokonań. Na drugim planie można ją usłyszeć na ostatniej płycie Broken Social Scene, jej głos czaruje nas także na tegorocznym albumie Kings Of Convenience. Ale to dopiero wydawnictwa firmowane własnym nazwiskiem pokazują, jaki potencjał drzemie w tej pani.

Kanadyjka za główny cel postawiła sobie przykuć uwagę słuchacza swoim nieprzeciętnym głosem i umiejętnością bezbłędnego nim operowania. Płyta "Let It Die" to tak naprawdę wokalny popis Feist, gdyż pod względem muzycznym wyjątkowych kompozycji ciężko się tam doszukać. Stylowy minimalizm to główna cecha tego krążka. Znamy to już przecież bardzo dobrze choćby z tegorocznych wydawnictw Joanny Newsom czy projektu Susanna & The Magical Orchestra. Jednakże numerów ewidentnie "piosenkowych" na płycie również nie brakuje.

"Let It Die" to przede wszystkim album o dwóch obliczach. Na pierwsze składają się autorskie utwory teamu kompozytorskiego Feist i spółka, na drugie zaś - interpretacje innych kawałków. Warto podkreślić, że obie części płyty są równie ciekawe. Jako singer/songwriterka Leslie jawi się nam jako figlarna, rezolutna dziewczyna (świetne, skoczne i radosne "Mushaboom"), w tytułowym "Let It Die" odsłania swoją romantyczną, kobiecą duszę (Don't you wish that we could / forget that kiss / And see this for what it is / That we're not in love / The saddest part of a broken heart / Isn't the ending so much as the start), a w "One Evening" udowadnia, że zna też sposoby, by stworzyć melodyjną, rozbujaną, przebojową kompozycję.

W roli wokalistki "coverującej" utwory Feist radzi sobie równie dobrze. Teksański standard "When I Was A Young Girl" w surowej akustycznej oprawie podnosi do rangi najważniejszego instrumentu głos piosenkarki, który brzmi tutaj wyjątkowo niepokojąco i intrygująco. Mierząc się z tanecznym utworem Bee Gees "Inside And Out", Leslie prezentuje się jako rasowa, popowa wokalistka. Najlepsze w tej części jest jednak "Secret Heart" Rona Sexsmitha. Nawiązując do swoich autorskich pomysłów z początku "Let It Die", Leslie nadaje temu utworowi tyle osobistych rysów, że spokojnie wkomponowałby się on w pierwszą część płyty. Jedyną wadą tego krążka jest to, że całość trwa tylko nieco ponad pół godziny.

Leslie Feist nagrała album wyjątkowy, będący esencją kobiecej muzykalności. Od tego pozbawionego efekciarstwa dzieła bije prostota i piękno. Można powiedzieć, że "Let It Die" to tylko kilkanaście urokliwych, nieco staromodnych piosenek i nic więcej. To jednak melodie, od których nie można i nie chce się łatwo uwolnić. Najwięcej radości zazwyczaj sprawiają nam rzeczy małe, a taką drobną przyjemnością jest właśnie ta płyta.

Kasia Wolanin (14 listopada 2004)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 7/10
Kasia Wolanin: 7/10
Kuba Ambrożewski: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Średnia z 17 ocen: 7,41/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także