Death From Above 1979
You're A Woman, I'm A Machine
[Vice; 26 października 2004]
To miał być rok dance-punku. Ubiegłoroczny album The Rapture pozwolił zaistnieć nurtowi w świadomości mainstreamu i kiedy wydawało się, że wysyp podobnie grających zespołów jest tylko kwestią miesięcy, w połowie roku stało się oczywiste, że jedyne co może uratować dance-punk to... kolejny album The Rapture. LCD Soundsystem wystawili na próbę naszą cierpliwość, każąc nam niemiłosiernie długo czekać na swój debiut, walcząc jednocześnie z nudą na epkach. Wyczekiwany “Louden Up Now” Chk Chk Chk okazał się być jedynie pozbawioną przebojowości kalką “Remain In Light” sprzed dwudziestu czterech lat. I kiedy wydawało się, że nurt umrze przedwczesną śmiercią, na ratunek przyszedł nikomu nie znany zespół. Co ostatnio staje się prawidłowością - odsiecz przyszła z Kanady.
W dużym uproszczeniu: dwóch zarośniętych kolesi postanowiło się nazwać tak jak wytwórnia wydająca The Rapture (Death From Above). Ich pomysł nie był do końca fortunny, DFA Records zagroziło procesem, wskutek czego grupa dodała do swojej nazwy “1979”. Na szczęście na płycie duet okazał się być o wiele bardziej kreatywny. Ich pierwszy, pełnowymiarowy album, “You’re A Woman. I’m A Machine” zdaje się rzucać światu hasło “dance-punk’s not dead!” Co zaś najlepsze, nie chodzi tu o podejmowanie kierunków eksplorowanych przez chociażby Chk Chk Chk. Death From Above 1979 nie rewitalizują dance-punku, oni go redefiniują. Takiej porcji brutalnego, pierwotnego groove nie dostaliśmy już dawno.
Porównywanie DFA1979 do The Rapture nie jest do końca słuszne, choć z drugiej strony trudno się pozbyć właśnie takich skojarzeń. Oparty na kapitalnym riffie, rozklekotany rave “Romantic Rights” sprawia wrażenie dysonansowej wariacji na temat “House Of Jealous Lovers”, w “Blood On Our Hands” wokalista wydziera się w sposób przypominający jego nowojorskiego konkurenta, najbardziej stonowany w zestawie “Black History Month” budzi skojarzenia z “Sister Saviour”. “You’re A Woman, I’m A Machine” nie jest jednak tak różnorodna jak “Echoes”, a do tego o wiele ostrzejsza. Jeżeli The Rapture byli bardziej “dance”, DFA1979 stawiają na “punk”.
Już w otwierającym płytę “Turn It Out” perkusista skutecznie wybija z głowy pomysł parkietowych ekscesów. Utworem tytułowym można by skutecznie straszyć fanów Franz Ferdinand, gdyby takowi zdołali w ogóle przebrnąć przez poprzedzającą go młóckę “Cold War”. Najbardziej solidne lanie dostajemy jednak w bezkompromisowym “Pull Out” i gdyby nie zdecydowanie bardziej rytmiczna, pierwsza połowa płyty, “You’re A Woman, I’m A Machine” nalezałoby umieścić obok albumów Hot Snakes. Ktoś może zapytać: Co to za dance-punk, przy którym nie da się tańczyć? Odpowiedzią niech będzie tytuł płyty. Oni są maszyną. A one nie znają litości.