Green Day
American Idiot
[Warner Music; 21 września 2004]
Kampania przed wyborami prezydenckimi w USA przerodziła się w wielki biznes. Miliardy dolarów wykładane przez sponsorów, komitety 527 magnatów prasowych i naftowych, wojskowy wywiad Chińskiej Republiki Ludowej oraz zastępy wolontariuszy nawołujące do głosowania na określonego kandydata tworzą spektakl, intratne przedsięwzięcie, na którym starają się zarobić także przedstawiciele branży muzycznej.
Obrotnym muzykom i ich nie mniej zaradnym menadżerom dopomaga potęgowana sprytną agitką demokratów niechęć części amerykańskiego społeczeństwa do obecnie urzędującej administracji państwowej. W całej sprawie, ogólnie rzecz biorąc, chodzi o to, że postępowy Amerykanin wyraża sprzeciw przeciwko osobie i polityce obecnie urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych. George W. Bush w oczach takiego delikwenta to postać żałosna i niegodziwa. Człowiek wysyłający na śmierć amerykańskich chłopców, aby zaspokoić własną próżność i powiększyć dochody firm naftowych. Do niekorzystnego wizerunku lokatora Białego Domu przyczyniają się także zarzuty o dekownictwo i zbyt małe zaangażowanie w sprawy ekonomiczne kraju. Tych czytelników, którzy chcą się przekonać o tym dlaczego (zdaniem "niezależnych" serwisów) nie należy głosować na republikańskiego kandydata, sugeruję udać się tutaj: http://www.thousandreasons.org/. Do przedwyborczej nagonki na Teksańczyka swoje trzy grosze dorzucają także muzycy. Do tej pory poglądy polityczne manifestowali poprzez serie koncertów czy akcje takie jak Rockers Unite Against Bush. Raczej nieprzypadkowo wśród najzagorzalszych przeciwników George W. Busha znajdują się artyści, którzy najlepsze lata swojej kariery mają już za sobą. Niektórzy z nich wykorzystują ostatnią szansę żeby zwrócić na siebie uwagę. Zespół Green Day nie chcąc przegapić panującej koniunktury, nie ograniczył się tylko do występów live. Grupa, która jeszcze nie tak dawno miała zakończyć karierę, powraca z nowym materiałem.
Album "American Idiot" został okrzykniętym "neo-punkową operą", "najlepszym albumem od czasów Dookie" (w tym miejscu pozwolę sobie na małą uszczypliwość względem niektórych osób "co się na muzyce znają", przed wygłaszaniem i publikowaniem takich sądów polecam zapoznać się z cała dyskografią zespołu, a nie sugerować się jedynie AMG Pick) i masą innych pochlebnych epitetów. Na całym świecie (Busha nie lubią nie tylko w ojczyźnie) w pierwszym tygodniu sprzedaży płyta biła rekordy popularności, zdobywając pierwsze miejsca na listach najchętniej kupowanych albumów. Do sukcesu z pewnością przyczyniła się "granatowa" okładka oraz singiel, (a może tylko jego tytuł?) który został nagrany w starym, dobrym greendayowym stylu: kilka akordów, fucków i energiczna melodyjka. Utworowi brak jednak potencjału przebojowego wcześniejszych hitów grupy. Uchodzące za oryginalne dzieło trójki muzyków potwierdza tezę, że myśląc o sukcesie artystycznym nie da się w nieskończoność używać tych samych patentów na tworzenie piosenek. Autoplagiaty w postaci wspomnianego już "American Idiot", "Holiday" będącej wolniejszą i kiepską kopią "Minority" z poprzedniej płyty czy "Are We The Waiting" - w tym żałośnie pompatycznym utworze pobrzmiewają echa "Good Riddance (Time of Your Life)", zadają kłam peanom na temat wielkości nowej płyty Green Day. Niezbyt ciekawie wypadają energiczne, ale na wskroś wtórne "St.Jimmy" i "She's a Rebel". Nieco lepsze wrażenie sprawiają utwory, w których znaczącą rolę odgrywa gitara akustyczna: "Give Me Novocaine" i wzbogacony krótką solówką "Wake Me Up When September Ends". Chociaż nie rzucają na kolana, nie są tak monotonne i nudne jak "Letterbomb" czy "Whatsername", utwór mogący ubiegać się o nagrodę najbardziej sztampowego na świecie w kategoriach: "gra perkusji a'la Budka Suflera" i "żenujące partie gitarowe". Osobny rozdział "American Idiot" to zachwalane przez krytykę (akcja z cyklu: "ojejku! Green Day inspiruje się "Tommym" The Who) dwie dziewięciominutowe piosenki (tak naprawdę każda składa się z pięciu osobnych części, zupełnie zwyczajnych jak na twórczość Billy'ego Joe i kolegów). Mowa oczywiście o miejscami przebojowym "Jesus of Suburbia" i marszowym "Homecoming".
Z radością zawiadamiam, że wśród sterty gniotów znajduje się jeden całkiem przyzwoity utwór. "Boulevard Of Broken Dreams" przebojowy, zgrabny kawałek z ciekawymi przejściami gitar i tekstem, w którym wokalista tak jak na poprzednich albumach jest "alone", ratuje nowy album Green Day od bardzo negatywnej oceny.
Co do warstwy tekstowej to praktycznie cały album poświęcony jest opowiadaniu historii, jak to źle się dzieje w kraju, w którym roczny dochód na osobę oscyluje w granicach 25 000 USD.
Na "Warning" Billy Joe śpiewał":
I want to be the minority
I don't need your authority
Down with the moral majority
'cause I want to be the minority
Dziś wokalista Green Day już nie jest w mniejszości, a sprytnie wykorzystany anty-autorytet pozwoli sprzedać dodatkowe kopie "American Idiot". Sukces będzie jednak krótkotrwały. Przeceniana, mniej niż przeciętna, ale dobrze rozreklamowana i wydana w odpowiednim czasie płyta zostanie zapomniana. Po czwartym listopada albo będzie rządził "dobry" senator John Kerry i zadowolone społeczeństwo nie będzie chciało słuchać "jak to było niefajnie za Busha" albo okaże się, że "głos dla zmian" nic nie dał i większość Amerykanów i tak woli "złego Dżordżadablju".
Komentarze
[20 września 2013]
[20 września 2013]
"jeśli wy się mylicie, to możliwe, że i ja się mylę, gdy nie zgadzam się innymi recenzjami? Niepokojące"
Miec przeczucie, ze moze sie nie miec racji - najgorzej. Koszmar, bol. ;)
[20 września 2013]
[19 września 2013]
[18 września 2013]
[18 września 2013]
[17 września 2013]
[17 września 2013]
[17 września 2013]
[1 stycznia 2013]
[21 października 2010]
[20 października 2010]
[20 października 2010]
[20 października 2010]
[10 czerwca 2009]