The Fiery Furnaces
Blueberry Boat
[Rough Trade; 13 lipca 2004]
Ostatnimi czasy zwykliśmy narzekać na brak oryginalności i dość przeciętny poziom wydawnictw muzycznych. Tym bardziej może dziwić fakt, że przegapiliśmy zeszłoroczne dzieło The Fiery Furnaces. "Gallowsbird's Bark" przeszło przez Screenagers prawie w ogóle niezauważone. Nie wolno nam powtórzyć tego błędu przy okazji jego następcy.
Wariactwem jest nagrywanie takiej płyty jak "Blueberry Boat". O ile na debiutancki krążek Eleanor i Matthew składało się kilkanaście chwytliwych, przebojowych, krótkich piosenek, o tyle tutaj znajdujemy coś wyjątkowego. Utwory mają niecodzienną długość i formę, są raczej czymś na kształt muzycznych improwizacji. Na próżno szukać na tym albumie uroczych kawałków w stylu "Tropical Ice-Land" z "Gallowsbird's Bark", a całość trwa grubo ponad godzinę. Jednak jeśli zdecydujemy się na spędzenie 76 minut z najnowszą płytą The Fiery Furnaces, na pewno nie będziemy żałować.
Różnorodność to chyba najistotniejsza cecha muzyki zespołu - rodzeństwa. Na "Blueberry Boat" słychać echa zwariowanego bluesa (takiego w stylu Black Keys) czy elektroniki - momentami wręcz surowej, a innym razem delikatnej i lekko tanecznej. Co ciekawe, wszystko naraz można znaleźć choćby w takim "Chief Inspector Blancheflower". Wydaje się, że podczas sesji nagraniowej muzycy nie posiadali zapisu nutowego ani żadnych wytycznych, co robić, więc grali po prostu to, co akurat przyszło im do głowy. Dzięki tej spontaniczności z "Blueberry Boat" nudzić się nie można, gdyż z każdym przesłuchaniem odkrywa się nowe, fascynujące dźwięki i motywy. W rewelacyjnym "Chris Michaels" mamy dosłownie wszystko: częste zmiany tempa, dziwaczne solówki, melodyjność burzoną przez głośne, dosadne wstawki z syntezatora, różnorodność i szaleństwo wokalne. Tak jest niemal w każdym utworze. Pomysłowości i ekstrawagancji The Fiery Furnaces nie brakuje. Co więcej, mają ich tyle, że spokojnie mogliby nimi obdarować kilku innych wykonawców i wydawnictw muzycznych.
Autorem kompozycji na "Blueberry Boat" jest Matthew Friedberger, który dodatkowo udziela się tu jako wokalista częściej niż na poprzednim wydawnictwie. Wychodzi mu to równie dobrze jak jego siostrze. Tematyka piosenek jest równie dziwna i zróżnicowana jak wszystko na tej płycie. Teksty nie są do końca poważne, momentami bywają zwariowane, nonsensowne, często bliżej im do literatury niż muzyki. Oto próbka:
I kicked my dog
I was mean to him before
I guess that's why he walked out my door.
I really wish I could see him some more.
I looked under the mats and I asked all the cats
I went to the vet have you heard anything yet
My dog was lost but now he's found ("My Dog Was Lost But Now He's Found")
Pontoon put-put with the tape on 10
Dixie cup pink wine in the Labor Day sunshine.
I'm sliding the sunfish up through the wakes
Coming up too quick, making mistakes.
Quiet climb the chrome ladder in the front
While they're all yawning, under the awning.
Astro turf green hot to the touch ("Blueberry Boat")
Jedna z najlepszych płyt tego roku, jeden z najważniejszych albumów początku XXI wieku, najbardziej intrygujący wykonawca, czarny koń - wszystkie te stwierdzenia doskonale pasują do "Blueberry Boat". Uczynienie The Fiery Furnaces zespołem miesiąca Screenagers to tylko symboliczne wyróżnienie, jakie mogliśmy nadać temu niezwykłemu projektowi muzycznemu. Dopiero głosowanie w plebiscycie na płytę roku pokaże, na ile Matthew i Eleanor oczarowali nas swoimi pomysłami. Powinniśmy sięgnąć po ten album choćby dlatego, że nie wiadomo, kiedy znów będziemy mieli okazję posłuchać czegoś równie oryginalnego.