John Vanderslice
Cellar Door
[Barsuk; 20 stycznia 2004]
Pokuszę się o stwierdzenie, że gatunek muzyczny o wiele mówiącej nazwie singer/songwriter w 2004 roku przeżywa renesans. Niezbicie dowodzą tego fakty. Swoje kolejne bardzo dobre płyty wydali Sufjan Stevens i Devendra Banhart, wielcy Tom Waits i Elvis Costello, a przed nami jeszcze pośmiertny (niestety) studyjny krążek Elliotta Smitha. Na początku roku ujrzał światło dzienne także kolejny album Johna Vanderslice.
Wytwórnia Barsuk trafiła w dziesiątkę, kiedy 4 lata temu pozwoliła zadebiutować w swoich barwach nieznanemu wokaliście grupy MK Ultra. Ta inwestycja spłaca się po dziś dzień, Amerykanin bowiem to artysta, któremu nie przydarzyła się jeszcze płytowa wpadka. Cały czas utrzymuje wysoki poziom własnych nagrań, który sam sobie narzuca. Vanderslice nie ulega sezonowym trendom, robi po prostu swoje, a wychodzi mu to naprawdę przekonywująco.
"Cellar Door" to czwarty, solowy album w karierze wokalisty i jest to chyba jego najbardziej osobisty krążek. Tematem większość kompozycji są rodzinne historie ("Family Tree"), wspomnienia ("They Won't Let Me Run"), opisy wysnute z obserwacji codziennego życia ("Coming And Going On Easy Terms"). Teksty piosenek - tak charakterystyczne dla jego twórczości - są poetyckie, ale proste. Nie ma tu miejsca na wydumane uniesienia i patos. Właśnie dzięki temu jego muzyka wydaje się być tak prawdziwa i po prostu szczera.
Wokalnie i muzycznie John Vanderslice jeszcze nigdy nie brzmiał tak jak na "Cellar Door". Każdy utwór pod tym względem wydaje się wypieszczony i dopracowany do granic możliwości, momentami aż za dobrze. Wokalista gdzieś zgubił przez to element improwizacji, który jeszcze bardziej uwiarygodniał jego muzykę. Jednak to tylko mała rysa na bardzo udanym albumie. Takich niewiarygodnych kawałków jak "Coming And Going On Easy Terms" mogłaby Johnowi pozazdrościć niejedna kapela rockowa. Tutaj każde uderzenie perkusji, każdy gitarowy riff ma sens, a kawałek, mimo że głośny, wcale nie jest hałaśliwy, ale wręcz monumentalny. Vanderslice wypada równie interesująco w bardziej akustycznych kompozycjach (melodyjne "Lunar Landscapes"), a i elektroniczne wstawki brzmią niezwykle ciekawie, czego dowodem może być "Up Above The Sea" - chyba najbardziej przebojowa piosenka na płycie. W sumie to nuży odrobinę tylko zamykające album "June July", choć muzycznie nie odstaje od reszty utworów.
"Cellar Door" to znakomita pozycja dla kogoś, kto w muzyce szuka autentyczności, prostoty (ale nie banalności), ciekawych rozwiązań w aranżacji i brzmieniu. John Vanderslice geniuszem singer/ songwritingu nigdy nie był i prawdopodobnie nie będzie. Jego nazwisko jednak stało się już synonimem pewnej marki w indie rocku, a John jest wokalistą na tyle wartościowym, że warto znać choć część jego twórczości. Śmiało można zaczynać od czwartego albumu.