Charlotte Hatherley
Grey Will Fade
[Double Dragon; 16 sierpnia 2004]
Rok 2004 stoi pod znakiem solowych albumów członków znanych, niegdyś lub obecnie, zespołów. Wydali swoje płyty Morrissey, Graham Coxon i John Squire, na kilogramy płodzi krążki John Frusciante, na dniach wychodzi nowy Ian Brown. Tym tropem postanowiła pójść też gitarzystka Ash, Charlotte Hatherley, której nie wystarczył do szczęścia nagrany wraz z kolegami, bardzo udany "Meltdown". Musiała nagrać coś sama.
Tak, "musiała" zdaje się być najlepszym określeniem dla tej produkcji, dlatego że "Grey Will Fade" to album mierny i zdradzający przerost ambicji nad faktycznymi możliwościami. Gdyby nie osoba autorki, prawdopodobnie mało kto zwróciłby uwagę na to wydawnictwo. Udanych kompozycji jest tu jak na lekarstwo. Tak naprawdę wybija się jedynie singlowy "Summer". Ten odśpiewany niewinnym głosem, żwawy utworek, pozornie wydaje się być niczym innym jak kolejną próbą wylansowania sielankowego, letniego hitu. Jednak mamy tu przecież i zabawne wstawki klawiszowe, i bardzo dużo przesterowanych gitar w drugiej części piosenki. Znajduje tu potwierdzenie opinia, że Hatherley jest już dość wprawną instrumentalistką. Paradoksalnie jednak, powodzenie "Summer" rzuca cień na większość pozostałych utworów z "Grey Will Fade". Jest bowiem dowodem na to, że dziewczyna stworzona jest do tego typu bezpretensjonalnych, lekko przybrudzonych, indie-popowych piosenek. Takich, w których specjalizowali się np. Blake Babies kilkanaście lat temu.
Problemem jest tu skłonność do niepotrzebnego komplikowania. Charlotte nie jest i nie będzie nową Kim Deal (w ogóle już sama myśl "poraża"), nie mówiąc o byciu Pixies, więc jej zapędy do faszerowania kompozycji obszerną ilością motywów i żonglowania nimi w najprzeróżniejszych konfiguracjach (przejścia co 10 sekund naprawdę irytują niemiłosiernie!) sprawiają z reguły wrażenie dość chaotycznych i nieporadnych. Niestety, to wszystko nie jest wystarczająco dobre, ażeby poświęcać kolejnych kilka przesłuchań i próbować wyprowadzać się z ewentualnego błędu. I drugie niestety: ta płyta męczy słuchacza. Bo dzieje się tu dużo i nic zarazem. Możecie sprawdzić typowe utwory: "Paragon", "Bastardo" albo "Why You Wanna?".
Albo nie, nie sprawdzajcie. Uwierzcie na słowo: nie potrzebujemy tej płyty.