Head Automatica
Decadance
[Warner Brothers; 2004]
Debiut Head Automatica jest kolejnym rozdziałem opowieści pt. dance punk revival. Motywem przewodnim nadal jest połączenie bezczelnej elektroniki ze studyjnie ujarzmionym warkotem gitar - a to wszystko w celu czysto użytkowym: poskakać i potańczyć, nie bojąc się o zaprzedanie dyskotekowemu diabłu swej rock'n'rollowej duszy. Head Automatica stara się ubarwić tę rutynę. Stylistyka "Decadance" zdradza podziw muzyków dla ambicji New Order oraz zazdrość o sukces The Rapture. Z tej mieszanki pożądania i pokory rodzi się pretendent do podjęcia walki zarówno z Grand National, jak i Bloc Party.
Jedenaście trzyminutowych utworów to - jak na tego typu wydawnictwo - zbytek łaski. Head Automatica dwoi się i troi, by czas ten wypełnić tylko materiałem dobrym lub bardzo dobrym. Taneczne rytmy, wygładzone ręką producenta ("The Automator", znany chociażby z prac przy krążkach Gorillaz) są więc bardzo zróżnicowane. Funkujące melodie refrenów, kobiece chórki zlewające się z głównym wokalem czy też plastikowo majestatyczne instrumenty dęte to na "Decadance" chleb powszedni. Nie oszczędzane są także gitary, które chwilami grzmią jak gdyby dostały się w ręce zaprzysiężonych hardrockowców. Dzięki takim zabiegom, każdy utwór zachowuje swój niepowtarzalny charakter.
Komplet utworów z tego krążka działa lepiej niż niejeden napój izotoniczny. Co więcej, sprawdza się nie tylko na parkiecie. "Please Please Please" - najbardziej wyważona gatunkowo kompozycja - z powodzeniem mogłaby pełnić rolę króla radiowych playlist. Przystępne i ustabilizowane dźwięki nikomu nie wejdą paradę, a słowa refrenu wręcz zabarykadują się w głowie. Kompozycja ta przypomina najciekawsze momenty Radio 4 z "Gotham!". Obok "Beating Heart Baby" to murowany singiel, choć oczywiśie nie przedstawi pełnego obrazu płyty. Zresztą kto chciałby słuchać Head Automatica w radiu?
O tym, że zespołowi zależy tylko i wyłącznie na zapewnieniu tanecznej rozrywki, przekonujemy się boleśne przy kompozycji "King Ceaser". To mozolnie wlekący się, popowy utwór z odpustową fatalną aranżacją. Pomijając tę wpadkę, krążek tańczy w naszych głowach od pierwszych do ostatnich sekund. "Here I go, dance party" - słyszymy w "Dance Party Plus" i tęsknimy za porządnym bólem w kolanach po nocy spędzonej na parkiecie. Zbite partie gitarowe tłumią syntezatory, lecz przepuszczają splecione w refrenie kobiece i męskie partie wokalne. Podobne wrażenie robi "Brooklyn Is Burning" z - dobitnie wyrażajšcš filozofię grupy - frazą "Brooklyn is burning and by fire side, by fire side we're dancing". Znanym z Clinic przeciągniętym partiom organowym doprawiono tutaj dyskotekowy zadzior.
Na koszulkach grupy Bloc Party widnieje napis "God bless Bloc Party". Dziś, mogę z powodzeniem napisać "God bless Head Automatica". To ich krążek będzie wytyczał motywy przewodnie pod aktualne repertuary alternatywnych dyskotek przez kilka kolejnych miesięcy.
"Here I go, dance party" - powtarzam za wokalistą i włączam funkcję repeat w odtwarzaczu.