The Futureheads
The Futureheads
[679 Recordings; 12 lipca 2004]
Kojarzycie pewnie Exploding Hearts. W 2003 roku zadebiutowali znakomitym, choć niestety nieco przeoczonym "Guitar Romantic". Pomimo tego, że album ów ociekał w widoczne odniesienia do punkrockowej klasyki, w kategoriach melodyjnych piosenek z wykopem ciężko go przebić. "Jak można tak bezczelnie kopiować The Clash?", pytałem sam siebie, jednocześnie w bliżej nieokreślony sposób podskakując w fotelu przy dźwiękach "Rumours In Town" i kilku innych piosenek. Tragiczny finał tego zespołu pozbawił nas być może równie ekscytującego ciągu dalszego, rok później los zsyła jednak kogoś na kształt brytyjskiego odpowiednika Eksplodujących Serc. Głowy Przyszłości.
The Futureheads spóźnili się jednak. Gdyby ich self-titled debiut wyszedł w 1978 roku, mogliby stać się bardzo solidną art-punkową kapelą z wyższej półki. Część piosenek miałoby nawet szansę zaistnieć na tyle, że dziś znajdowalibyśmy je na składankach w rodzaju "101 punkowych klasyków". Nie zważając na ewidentne muzyczne podobieństwa z wyspiarską śmietanką nurtu, formację zapamiętanoby z pewnością ze względu na aktywnie angażujace wszystkich członków zespołu, przywodzące skojarzenia z przedpotopowymi wokalnymi grupami chórki, wzbogacające praktycznie każdy utwór na płycie. Tendencja ta osiąga apogeum w wykonanym praktycznie a capella "Danger Of The Water". Opisana wielogłosowość wygładza brzmienie kwartetu z Sunderlandu, co sprawia, że charakter tej muzyki jest dużo bliżej piosenkowości The Buzzcocks czy chwilami nawet młodzieńczej naiwności wczesnego The Cure, niż wściekłości i brudu The Sex Pistols. Zaś przede wszystkim, swoje piętno odciska nieskrywana facynacja początkowym XTC ("A To B") i The Jam ("Robot"!!).
Entuzjazm i mnogość pomysłów, jakie emanują z debiutu The Futureheads i nie do końca spełnione, ale jednak usilne próby wypracowania czegoś charakterystycznego powodują, że jesteśmy w stanie słuchać tej płyty pomimo pewnych niedoskonałości kompozycyjnych. Krótko mówiąc: czwórka panów bardzo się stara, tylko jeszcze nie zawsze wie co i jak. Rzuca się to w uszy nawet w najlepszym na płycie "Decent Days And Nights", który w praktyce poznajemy w całości w przeciągu pierwszych 25 sekund. Winna temu jest może i niestandardowa, ale jednak źle pomyślana struktura kompozycji. Błyskawiczna prezentacja dwóch znakomitych motywów wokalnych (pierwszy od: this is a brand new problem..., drugi: if you work it out...), a także dynamicznego riffu gitary, przynosi efekt w postaci dalszych kilku krótkich przestojów, w których trakcie możemy co najwyżej wypatrywać czegokolwiek z piorunującego początku utworu. Lepiej rozkładają napięcie inne wybijające się fragmenty "The Futureheads", jak np. dość bogaty w zaczepne wątki, wyróżniający się marszowymi bębnami w refrenie "Alms" czy solidny, typowo punkrockowy "Meantime". Z drugiej strony, gdzieniegdzie bywa nieco mniej przekonująco: przykładowo, ciężko się odnaleźć w takim "The City Is Here For You To Use", a z najdłuższego na krążku "He Knows" wieje nudą. Pomimo tego, większość z tych piosenek posiada kilka, a przynajmniej jeden ciekawy motyw. Nawet zadanie pozornie karkołomne, czyli cover tytułowego utworu z dzieła Kate Bush, nie kończy się zmasakrowaniem piosenki. Choć do magii oryginału jest tu daleko - brawa za odwagę, bo przerabianie twórczości tej artystki to w praktyce skazanie się na murowany blamaż.
Dość równy, z przebłyskami i obfitą porcją powtórki z rozrywki - taki właśnie jest pierwszy w dorobku album zespołu The Futureheads. Album, który odbieram pozytywnie, zespołu, który uważam za sympatyczny. W końcu sam też lubię czasem posłuchać sobie starych, dobrych, punkowych piosenek...