Ocena: 8

Blackfield

Blackfield

Okładka Blackfield - Blackfield

[Helicon; 2004]

Projekt Blackfield to duet dwóch doświadczonych i niezwykle płodnych artystów. Jednym z nich jest Izraelczyk Aviv Geffen, dobrze znany głównie w swoim kraju. Drugi to Anglik, tak popularny w swojej ojczyźnie jak i poza nią. Muzyka Stevena Wilsona, bo o nim mowa, dotarła do Tel Avivu i tam zrodziło się pragnienie współpracy. Należy dziękować Geffenowi za to, że doszło do konfrontacji: dostaliśmy dzieło chyba najbardziej przystępne w odbiorze, na jakie zdecydował się Brytyjczyk. Na tak drastyczny krok nie odważył się nawet w chwili, gdy wraz z Porcupine Tree zaczął nagrywać typowo piosenkowe albumy. Płyta ta, to zbiór dziesięciu pięknych, smutnych i solidnie wykonanych piosenek. Właśnie w tym tkwi jej największa siła.

Nazwa zespołu i ciemna ponura okładka nasuwają skojarzenia, iż obcować będziemy z czymś poważnym, ciężkim. Ostatnie kolaboracje Stevena z metalowymi przedsięwzięciami takimi jak Opeth czy projektem OSI mogą potwierdzać te przypuszczenia. Jednak tu mamy krok w stronę przeciwną, w stronę niemalże pop rocka... Nie ma tu miejsca na eksperymenty czy nowatorstwa muzyczne, na specjalną odkrywczość. Wszystko nagrane jest tradycyjnie - z fortepianem, gitarą akustyczną, gitarą elektryczną (która prawie w każdym utworze daje solówki) i - bardzo ważnymi dla tego typu muzyki - klawiszami, nadającymi ton i zmieniającymi napięcie. Zdarza się, że słyszymy ciekawy transowy bit okraszony orientalnymi dźwiękami, albo folkowe brzmienie wprost z wysp brytyjskich. Motywy te, choć oklepane i stanowiące tylko ukłon w stronę narodowości obu panów, wkomponowują się bardzo spójnie. Czasami na perkusji zasiada drugi członek Porcupine Tree - Chris Maitland, którego wokal pojawia się gdzieniegdzie w tle. Sam Aviv udziela swojego głosu jedynie w dwóch utworach, ale nie mija zwykle pół minuty ("Hole In Me"), a Wilson przerywa mu w czarownych refrenach:

While I'm melting in the rain, deep in pain, she is so far - Przede wszystkim panuje tutaj smutek.

Piosenki są proste - łatwo wpadają w ucho, melodie są proste - łatwo zanucić, teksty są proste - łatwo zapamiętać. W tej prostocie tkwi całe piękno. Wystarczy jeden wybuch, mocniejsze uderzenie w instrumenty (też prosty odpowiedni akord) aby w kolejnych przesłuchaniach czekać na ten moment w dużym napięciu. Tak dzieje się w dwóch najbardziej przejmujących utworach: "Glow" i "Cloudy Now". Szczególnie ten pierwszy chwyta za serce, ściska za gardło wyciskając łzy z oczu. Ciężko tu o słaby punkt: jedynie "Open Mind" nie zostaje w pamięci na dłużej. Za to ostatnie pięć numerów staje w wyścigu o doskonałość i o większy ładunek smutku. Wciągają, nie pozwalając się oderwać. Nie ma czasu na zbędne rozciąganie poszczególnych partii utworów lub zbyt częste powtarzanie tych samych motywów, w dodatku brzmiących znajomo z wcześniejszych dokonań Wilsona. Teraz jego nowy partner dolał do tego dużo miękkości i plastyczności, sprawiając, że całości słucha się lekko i szybko.

Ważniejszy staje się przekaz w warstwie tekstowej, który prawie zawsze dotyczy kobiety czy też miłości - minionej, niespełnionej. To właśnie płyta szczególnie dla osób samotnych czy opuszczonych, obowiązkowa dla fanów Stevena Wilsona, a niebezpieczna dla tych, którzy lubią smutne piosenki.

Kill all my loneliness

Pieta (1 września 2004)

Oceny

Przemysław Nowak: 8/10
Kasia Wolanin: 6/10
Piotr Wojdat: 6/10
Kamil J. Bałuk: 5/10
Średnia z 28 ocen: 7,89/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także