Mclusky
The Difference Between Me And You Is That I'm Not On Fire
[Too Pure; 17 maja 2004]
Jak wszystkim miłośnikom muzyki z wykopem dobrze wiadomo, zespół McLusky jest odpowiedzialny za wydanie dwa lata temu „Mclusky Do Dallas” – jednej z najlepszych płyt hardrockowych naszych czasów. W związku z powyższym teraz powinny pojawić się pytania typu: “czy nowa płyta ma szansę dorównać wielkiej poprzedniczce?” albo “czy Mclusky zachowali formę sprzed dwóch lat?”. I tak dalej. Na szczęście nie muszę tego pisać. Bowiem „The Difference Between You And Me…” jest zupełnie inna od “Do Dallas”. Mclusky zmienił standardy.
Falkous (wokalista i frontman zespołu) twierdzi, że nie miał ochoty nagrywać drugiej, tak samo straight–rockowej płyty. Nadal mamy do czynienia z bezkompromisowym hałasem, przy konsolecie studyjnej ponownie zasiadł Steve Albini, lecz chęć eksperymentowania słychać już w pierwszych dwóch piosenkach. „Without MSG I Am Nothing” i „That Man Will Not Hang” to dostojnie kroczące monstra, straszące niemiłosiernie poszarpanym przesterowanym basem i niemal noise’ową gitarą. Chóralnie wykrzykiwana linia: everywhere i look is a darkness w pierwszym kawałku to pewny aspirant do pierwszej piątki najłatwiej wpadających w ucho muzycznych fragmentów tego roku. Trzecia na płycie, „She Will Only Bring You Happiness”, to niedaleki krewny „Flysmoke” z pierwszego albumu. Tutaj Mclusky zbliżają się do gitarowego popu. Falkous śpiewa miękkim głosem, gitara powtarza spokojny motyw, nawet bas brzmi naturalniej. Sielanka trwa, słuchacz, zbrojny doświadczeniem poprzednich piosenek zaczyna się zastanawiać czy to aby nie jest dowcip. I wtedy w piosence padają słowa: our old singer is a sex criminal. Odpowiedź znajduje się sama.
“Kkkitchens, What Were You Thinking?” to powrót do schematu „Sex Pistols spotykają Motörhead”. Bledszy i wolniejszy „Your Children Are Waiting For You To Die” mija niezauważalnie. Zaraz po nim wskakuje „Icarus Smicarus” i od niego zaczyna się moja ulubiona część płyty. „Icarus” to krótki i prosty w budowie kawałek, który posiada niesamowity wykop i zapewne służyłby genialnie jako ścieżka dźwiękowa do wybijania szyb w oknach za pomocą krzesła. „Slay!” natomiast brzmi jak Mogwai na sterydach. Motyw cicho-głośno został tutaj wykorzystany niemal do cna. Należy dodać – efektywnie. „You Should Be Ashamed Seamus” otrzymuje ode mnie koronę za najlepszy diaboliczny riff jaki słyszałem od kilku miesięcy. „Lucky Jim” to stylistycznie powtórka z „Kkkitchens…” Zaraz po niej następuje „Forget Him, I’m Mint”, genialna piosenka o refrenie nawiedzającym umysł o każdej porze doby. Trudno nie parsknąć śmiechem, gdy wokalista śpiewa o chęci podróżowania X-Wingiem. W tej pieśni pojawiają się (baczność!) trąbki – rzecz niespotykana na poprzednich płytach – co wydatnie zwiększa efekt komiczno–muzyczny.
„1956 And All That” to nowa wersja kawałka z EP’ki pod tym samym tytułem, zagrana nieco agresywniej niż poprzednio. Nadal brzmi świetnie. „Falco vs. The Young Canoeist” to psychotyczna punkowa pieśń o urokach łowiectwa rybnego. Kończące płytę siedmiominutowe „Support Systems” to zupełne zaskoczenie – spokojne, prawie Slint’owe gitary przechodzące w ścianę dźwięku. Polecam słuchanie tego kawałka na wieży stereo przy nielubianych sąsiadach puszczających techno za ścianą.
Co tu dużo mówić, Mclusky jest tym, co najlepsze w dzisiejszej muzyce rockowej. To trio łączy punkową zadziorność, rock-n’-rollowy wygrzew i nadzwyczaj dowcipne teksty (“witty” jak by to określili Anglosasi) wytwarzając esencję tego, co w muzyce gitarowej ważne. Ostatnim zespołem z takim podejściem byli chyba The Pogues. Z Mclusky należy brać przykład.