The Secret Machines
Now Here Is Nowhere
[Reprise; 2004]
The Secret Machines to niezwykłe trio. Niezwykłe pomimo tego, iż gitarzysta nie leczy uzależnień w tajlandzkich świątyniach, wokalista nie częstuje publiczności żelkami, a perkusista sypia jedynie z kobietami. Pochodzący z Dallas debiutanci wykazują coraz rzadziej spotykaną cechę: produkują muzykę, a nie samych siebie. Choć "produkcja" to w przypadku tej grupy zbyt wulgarne słowo. "Now Here Is Nowhere", czyli "Loveless" spotyka "The Bends" w połowie drogi do "Dark Side Of The Moon" to w tej chwili jeden z najważniejszych głosów młodego pokolenia w muzyce alternatywnej.
Instalacja Sekretnych Maszyn jest nafaszerowana dziesiątkami naoliwionych trybików, kół zębatych, przekładni, śrub i uszczelnień, z których każdy pełni określoną rolę. Batteries included.
Duże znaczenie odgrywa tutaj klamrowa koncepcja samego albumu. Otwierający krążek utwór "First Wave Intact" jest silną, rozszalałą aranżacyjnie kompozycją. Przywodzi na myśl utwory ze wspomnianego wcześniej albumu "Loveless" My Bloody Valentine. Nieustannie nabiera prędkości: po początkowych monotonnych uderzeniach bębna i basowych improwizacjach, w ósmej minucie utworu pozostają tylko psychodeliczne dźwiękowe skrawki, ukryte gdzieś daleko w tle. Końcowy "Now Here Is Nowhere" jest natomiast znakomitym streszczeniem pierwszych czterdziestu minut albumu. Porządek stonowanych, gitarowych melodii płynnie przechodzi się w chaotyczne rzężenie, by potem znów powrócić do pierwotnego, ustabilizowanego kształtu. Końcowe urwanie melodii i finałowy oddalający się, zniekształcony modulacyjnie wokal przypomina agonalnie dogasającą iskierkę "First Wave Intact", która jeszcze przed chwilą spowodowała gigantyczny pożar.
To, co dzieje się pomiędzy "First Wave Intact" a "Now Here Is Nowhere", to najprawdopodobniej początek nowej, prawdziwej i wielkiej muzycznej legendy.
Zadając kłam zasadzie, iż "młodość musi się wyszumieć", The Secret Machines skupia się na przemyślanych i dopracowanych kompozycjach. Umiejętnie unika przepychu, wtórności i odrętwienia. Począwszy od pierwszego utworu, zespół starannie dobiera barwy do dźwiękowego malowidła. Wyniośle i bez zbędnego patosu, dokonuje selekcji najciekawszych rockowych odcieni ostatniego dziesięciolecia i odważnie umieszcza je na elektronicznym tle. Tym samym, rozpiętość brzmień łączy ze sobą zarówno Six By Seven i The Strokes (!) jak i The Flaming Lips i Pink Floyd (!). Choć zespół ociera się często o eksperymentowanie (wielostrukturowy, enigmatyczny utwór "You Are Chains"), nie jest to rock eksperymentalny sensu stricte. Wszelkie innowacje i pomysły są bowiem zawsze nierozerwalnie wkomponowane we wszechobecne fluidy rockowej melodyjności (np. "Nowhere Again"). Przyjemność płynąca z odbioru The Secret Machines jest więc niewyobrażalnie wielka. To jeden z niewielu albumów przeznaczonych zarówno do słuchania, jak i wsłuchiwania się. Oddzielono sacrum od profanum w najdoskonalszy możliwy sposób. Znacie to uczucie, którego doznajecie wpatrując się w gwiazdy? Czasami widzicie jedynie poszczególne iskierki, chwilami dostrzegacie całe, świetliste konstelacje. Przypomnijcie sobie o tym doznaniu przy "Now Here Is Nowhere". Do was bowiem należy decyzja, czy skupicie się na indywidualnych melodiach piosenek, czy też na albumie jako koherentnej całości. Każda z tych możliwości niesie za sobą ogromny ładunek pozytywnych wrażeń. W piosence "Leaves Are Gone" ciepło i szeleszczący tembr głosu wokalisty są równie ważne jak sam jej tekst. Z eksploatowanego ostatnio shoegaze The Secret Machines wycisnęli samą esencję. Nie inaczej jest też w najbardziej melodyjnych i kompozycjach na krążku - "Nowhere Again" oraz "Road Leads Where It's Lead". Tutaj pierwiastek czystego indie rocka występuje w najsilniejszym stężeniu. Energiczne refreny tych piosenek przypominają wręcz college rock Jamesa. Łatwo też zadurzyć się w skromnych, lecz treściwych partiach gitarowych w "Pharoah's Daughter", ozdobionych aksamitną elektroniką i doskonałą barwą głosu Brandona Curtisa. Zbiór tych - nieraz skrajnie odmiennych - stylów funkcjonuje niemalże jak perpetum mobile: trudno jest powstrzymać wirowanie krążka w odtwarzaczu.
Podczas niemal godzinnego seansu z "Now Here Is Nowhere", pojęcia takie jak "teraz" i "tutaj" rzeczywiście przestają istnieć. Zastępuje je tylko i wyłącznie arcyciekawe brzmienie fascynującej muzyki.