Moonbabies
The Orange Billboard
[Hidden Agenda; 13 stycznia 2004]
Pomyślcie sobie o The White Stripes, którzy zamiast jednego Jacka w składzie mają ich dwóch. Albo inaczej: wyobraźcie sobie Jacka, który dostaje do pomocy dziewczynę będącą w stanie nie tylko bez trudu ogarnąć jego wizję muzyczną zespołu, ale kreującą ją na równi z nim. Dajcie im komputery, klawisze, parę innych przeszkadzajek i zaprowadźcie na kilka wspólnych lekcji śpiewu. Zabrońcie babrać się w rockowej prehistorii, nakażcie poeksperymentować z nowoczesnym, inteligentnym popem. Jack, dla zmyły, nazywa się Ola, a jego koleżanka to Carina. Oto Moonbabies i ich drugi, długogrający album: "The Orange Billboard".
Wszystko otwiera "Fieldtrip USA", w którym sielankowa zwrotka kontrastuje z dynamicznym, bardziej mrocznym refrenem. Pogodny, lekki "Sun AM" przypomina Stereolab sięgających po dźwięczniejsze gitary, może też kojarzyć się z "Pilot" The Notwist. Produkcja dopieszczona w każdym calu. Dla odmiany, "Over My Head" jest wyciszoną, fortepianową balladą. To ładna, ale z drugiej strony trochę sztampowa kompozycją. Badly Drawn Boy robi (robił?) to znacznie lepiej. Z kolei "Crime O' The Moon" sprawia, że nogi same chodzą. Kawałek utrzymany jest w stylistyce The Beatles spotykających Super Furry Animals (co już wcześniej zdarzało się tym drugim osobiście). Chwilę potem okazuje się, że rok 2004 też ma swoje odrzutowce. Tym razem bez odjechanej partii saksofonu. Elektroniczny instrumental z napędzającą go syntezatorową melodyjką i dudniącym, głębokim basem. Wow!
W momencie zakończenia "Jets" dokonuje się nieformalny podział tej płyty. Następnych dziesięć minut dzięki swojej lekkości stoi w opozycji do poprzedzających, przesyconych sztucznością dźwięków. Dwie akustyczne melodie z idealnie harmonizującymi partiami wokalnymi Oli i Cariny pozwalają uwierzyć, że Szwedzi też wiedzą, co to lato. Poza tym, finał pierwszej kompozycji to takie bardzo sympatyczne "oko" puszczone w stronę sympatyków My Bloody Valentine. I wreszcie "Slowmono", które subiektywnie odbieram jako najistotniejszy fragment płyty. Znów wyeksponowany bas z wpadającą momentami w transowy rytm perkusją sprawia, że utwór rozpędza się niczym lokomotywa. Nietrudno pogubić się w tym, czy to jeszcze elektroniczne, czy już gitarowe granie. Amplituda wrażeń rozciąga się od krótkiego, hałaśliwego solo, z gatunku tych iście rockowych, po anielskie wokale dziewczyny. Po zakończeniu mamy trochę ponad półtorej minuty odpoczynku, tyle bowiem trwa bardzo przeciętna, akustyczna miniaturka.
Przypieczętowaniem sukcesu "The Orange Billboard" jest siedmiominutowy utwór tytułowy. Zwraca uwagę aranżacja poszczególnych, licznych zwrotek. Zupełnie odmienna w każdej z nich, świadcząca o dużym eklektyzmie muzyki Moonbabies. Kakofoniczny finał z hipnotyzującym rytmem, gdzie wykorzystane zostają chyba wszystkie posiadane przez Olę i Carinę instrumenty, zostaje spuentowany dźwiękami fortepianu. Jeszcze tylko zapętlone w końcówce, wyciszone i refleksyjne, trzy ostatnie minuty...
No i cóż, że ze Szwecji? Piękna, wysmakowana płyta na światowym poziomie.