Ocena: 5

Gomez

Split The Difference

Okładka Gomez - Split The Difference

[Hut; 17 maja 2004]

O wielkości danej grupy świadczy między innymi to, że potrafi ona wykreować własny pomysł na muzykę. Stworzyć swój styl muzyczny rozpoznawalny od pierwszych dźwięków, od pierwszej frazy wyśpiewanej przez jej wokalistę. To, że gra w sposób w jaki nikt inny tego wcześniej nie robił. Nowatorsko, choć oczywiście nie zapominając mimo wszystko o wzorach z przeszłości. Ale tu również istnieje pewna pułapka. Taki zespół zaczyna z czasem kopiować samego siebie. Pół biedy, gdy nowe dzieło takiego artysty pełne jest nowych, charakterystycznych dla niego, ale mimo wszystko świetnych kompozycji. Gorzej gdy ciska się nam na usta: "już to wcześniej gdzieś słyszałem! tylko gdzie?”. I po chwili zastanowienia stwierdza się, że właśnie u nich, na ich wcześniejszych płytach. Dodatkowo jeszcze pojawia się myśl, że jednak wówczas było mniej lub bardziej, ale jednak lepiej.

Grupa Gomez pasuje do powyższego schematu jak ulał. Stworzyli swój niepowtarzalny styl, który tak urzekał, czy to na ich debiucie „Bring It On” czy na drugiej płycie „Liquid Skin”. Jednak już na „In Our Gun” było "tylko" poprawnie. Nie inaczej jest tym razem. „Split The Difference” nie rozczaruje tych, którzy od zawsze kochali się w dźwiękach tworzonych przez piątkę z Southport, wątpię jednak aby przysporzył im wielu nowych fanów. Chociaż nie można powiedzieć, że absolutnie nic się nie zmieniło, ponieważ na czwartej płycie zespołu dużo więcej jest przestrzeni, mniej natomiast dusznej, jakże dla nich charakterystycznej, bluesowej atmosfery. To właśnie sprawia, co można uznać za spore zaskoczenie, że jest to najbardziej „przebojowy” krążek w ich dorobku. Stąd też takie „Silence”, „Chicken Out” czy w końcu znakomity, zwiastujący całą płytę „Catch Me Up” mogą śmiało konkurować na indie-parkietach z nagraniami Franza Ferdinanda, Radio 4 czy Electric Six. Zwolennicy tych ich „bluesów XXI wieku” też znajdą coś dla siebie. Jednak nagraniom „Me, You and Everybody”, „There It Was” czy „Sweet Virginia” daleko do klasy „Tijuana Lady” czy „We Haven't Turned Around”. Warto wspomnieć również o otwierającym płytę „Do One”, w którym gitarowy zgiełk skontrastowany został świetnie z balladowymi zwrotkami. Czasami jednak, najzwyczajniej w świecie, z krążka wieje nudą, a takie „Extra Special Guy” czy „Nothing Is Wrong” są szczytem muzycznej przeciętności.

Na pewno nie jest to słaba płyta. Ale jeżeli patrzeć na nią przez pryzmat zwłaszcza dwóch pierwszych albumów, można poczuć pewien niedosyt. Dla tych, którzy rozczarowali się nowymi dźwiękami zespołu Gomez mam jednak dobrą wiadomość. Zawsze można przecież sięgnąć po ich wcześniejsze nagrania. Ja tak robię nie od dziś i wciąż wracam do tego co stworzyli jeszcze w poprzednim tysiącleciu. Chociaż jak jakaś pani zaprosi mnie do tańca, a w powietrzu unosić się będą dźwięki „Catch Me Up”, na pewno nie odmówię.

Darek Depczyński (30 czerwca 2004)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 7/10
Kasia Wolanin: 5/10
Średnia z 5 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także