Ocena: 7

Ghost

Hypnotic Underworld

Okładka Ghost - Hypnotic Underworld

[Drag City; 27 stycznia 2004]

Kiedy moje koleżanki i koledzy z redakcji widzieli w Crimea, Delays czy Franzu Ferdinandzie coś co zasługiwało na szczególne traktowanie, ja gryzłem się i niepokoiłem czy ten rok nie okaże się być straconym. Faworyci zawodzą, debiutanci nie wychodzą poza ocenę 7, nawet Modest Mouse nagrało tragiczny album. Czy płyta, o której chcę powiedzieć uratuje ten rok? Bynajmniej. A jednak warto zwrócić na nią uwagę...

Ghost to kilku Japończyków ze sporym już doświadczeniem (tworzą od 1991). Przez te ładnych parę lat nagrali siedem studyjnych albumów zakwalifikowanych do szufladki z eksperymentalnym rockiem. Ostatnia ich pozycja wydaje się być najbardziej okrzyczaną i docenioną w dorobku kapeli. Słusznie.

"Hypnotic Underworld" zaczyna się czteroczęściową improwizacją noszącą identyczną nazwę jak płyta. Otwiera ją najsłabsze na krążku "God Took A Picture Of His Illness On The Ground". Nieciekawa, rozmyta kompozycja, w stylu "pijany Bartkowski (perkusista Niemena na "Enigmatic") spotyka równie pijanego Milesa Davisa" jest tak klarowna jak proza Władysława Machejka. Kolejny w zestawie "Escaped And Lost Down In Medina" to utwór oparty na basowym motywie, na którego tle prezentują się saksofon i różne inne przedziwne instrumenty, trudne do zidentyfikowania. Ileż by zyskało owo dzieło, gdyby skrócić je o dwie minuty. Ciekawe rzeczy zaczynają się dziać dopiero w drugiej części, a i tak pełnego uwolnienia nie doznamy - artystyczne deklaracje trafiają poniekąd w próżnię. Trzecie na wydawnictwie "Aramaic Barbarous Dawn" nareszcie porywa. Dynamiczna, gitarowa jazda posypana syntezatorem i wokalem, który pojawia się pierwszy raz na albumie. Wokal... Czyżby było w nim trochę Grega Lake'a z King Crimson? Tym samym dochodzimy do inspiracji, jakie niewątpliwie można usłyszeć na płycie. Czy "Kiseichukan Nite" nie przypomina Wam trochę słynnego Can? Wróćmy jednak do "Hypnotic Underworld"...

"Hazy Paradise" to przepiękny cover piosenki holenderskiego, progresywnego zespołu Earth & Fire, pochodzącej aż z 1969. Sekcja rytmiczna snuje się, a charakterystyczny angielski wokal z japońską naleciałością powoduje, iż utwór pozostaje w pamięci. Co my tu jeszcze mamy? "Kiseichukan Nite" - gdzieś słychać jakiś bas, gdzieś w tle flety, a wszystko razem doskonale nieprzekonywujące. O monologu jaki toczy się na tle tych dźwięków wspominał nie będę. Stosunkowo najładniejszą pieśnią wydaje się być "Piper". Grana na flecie, jakby z oddali, baśniowa melodia, miesza się z prawdziwie rockowymi akordami. Dodajemy chwytliwy refren i już mamy potencjalny hit. Utwór "Ganagmanag" przywołuje w nieokreślony sposób Yes z ery "Fragile". Tym razem eksperyment się udaje. ?Feed? to watersowska melancholia, może nie pierwszej już świeżości, ale na pewno stanowi miłe dla ucha siedem minut. Znakomite partie perkusji i gitary są udziałem kolejno Junzo Tateiwy i Michio Kurihary. ?Holy High? jest dystyngowaną, dobrze ułożoną kompozycja. Koniec wieńczy dzieło i takie na sam finał otrzymujemy. Epickość Pink Floyd zestawiona z oniryczną manierą Ghost dają fascynujący efekt.

Trudno jednoznacznie ocenić ten album. Nie sposób odmówić mu uroku, ale ciężko postrzegać go w kategorii wielkiego muzycznego kroku naprzód. To chyba zawsze lekka porażka dla zespołu grającego coś, co nazywane jest ?eksperymentalnym rockiem?. Tym bardziej, że owo eksperymentatorstwo jeśli w ogóle występuje, schowane jest pod bardzo widocznymi inspiracjami innych wielkich z przeszłości. Niemniej, polecić mogę z czystym sumieniem, jako relaksujące siedemdziesiąt minut, szybujące gdzieś hen wysoko...

Jakub Radkowski (5 maja 2004)

Oceny

Jakub Radkowski: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Średnia z 5 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także